To nie jest wyspa w Indonezji...
To jest raj na ziemi...
To najpiękniejsze miejsce jakie widziałem...
- Nie wyjeżdżajmy stąd nigdy. - szepcze mi do ucha gdy leżymy nadzy w ogromnym bambusowym łóżku.
Ta sypialnia, jak każda w naszym miejscu pobytu, jest wielkim salonem z kanapą, barkiem i stojącą na środku wanną z hydromasażem. Muszę przyznać, że Gloria nie bez przyczyny wybrzydzała z ofertami. Ta jest perfekcyjna. Nasz hotel to zespół połączonych ze sobą głównym korytarzem willi. Każda ma dwa piętra. W piwniczkach są przeszklone galerie z obserwatorium podwodnym, na parterze mała recepcja z barem i wypożyczalnią sprzętu do nurkowania, pierwsze piętro to jadalnia i stół do bilarda a drugie piętro to nasze sypialnie z balkonami wychodzącymi na lagunę. Z łóżka, przez otwarte okno wielkości całej przedniej ściany, widać ocean, w którym teraz odbija się księżyc i tak bardzo widoczne na ciemnym niebie gwiazdy.
- Gregor o czym myślisz? - pyta odwracając głowę w moją stronę. Uśmiecham się i delikatnie głaszczę jej policzek. - Tylko nie mów, że o mnie bo nie uwierzę. - wywraca oczami. Uśmiecham się jeszcze szerzej.
- Zastanawiam się czy Thomas będzie się jąkał oświadczając się Glorii. - mówię nie do końca szczerze. Wiem, źle robie ale po co mam jej sprawiać przykrość zwierzając się z moich myśli o innej kobiecie? Kolejną rzeczą nad którą się zastanawiam to jak długo po jej wyjeździe moje myśli o niej znikną i czy w ogóle znikną...
- Co ty gadasz? Morgi się oświadczy? - kobieta reaguje tak bardzo optymistycznie, że jestem w stanie uwierzyć że nawet polubiła moją siostrę. - Och to wspaniale! - cieszy się. Unoszę brew. - Skarbie ja na prawdę nie mam nic do twojej siostry, a Thomas jest świetnym facetem i po tym co przeszli uważam, że ich ślub to była tylko kwestia czasu ale oni tak bardzo zasługują na szczęście, które coś zawsze im przerywa, że teraz każda dobra informacja o nich powinna być przyjmowana z największym entuzjazmem. - wyjaśnia. - I szczerze im gratuluję. - dodaje.
- Cieszę się, że tak myślisz bo nie ma na świecie ważniejszych dla mnie osób niż oni. - mówię a po jej twarzy przemyka cień. Unoszę delikatnie jej podbródek i całuję jej pełne usta. - A na czym skupiają się twoje myśli? - pytam między pocałunkami. Zaczyna chichotać kiedy muskam jej szyję ustami. Ale nic już nie mówi tylko ponownie oddaje się w moje ręce...
Czy to, że mamy cały stół tylko dla siebie i jest on jedynym w całym budynku stołem, zastawiony najróżniejszymi potrawami, jest już przesadą, próżnością i czymś "za bardzo"? Czy po prostu raz na jakiś czas pozwolenie sobie na luksus jest normalne i akceptowalne?
- Oh mój boże! - Gloria zajada się placuszkami kukurydzianymi z sosem na bazie orzechów nerkowca. - Z całym szacunkiem... - wystawia do Melanii rękę a ta jedynie się śmieje. - To jest najlepsze śniadanie jakie w życiu jadłam. - mówi pakując do buzi kolejnego placuszka. Kręcę głową.
- Żebyś się potem w ten swój nowy strój zmieściła. - puszczam jej oko a ona wystawia mi język. Ma rację. Jedzenie jest przepyszne. Pełne korzennych przypraw, słodyczy, naturalności. I wszystko podawane na liściach kafiru lub bananowca. I jak nie lubię robić zdjęć jedzenia tak nie mogę się oprzeć żeby nie uwiecznić na fotografii tych kulinarnych arcydzieł.
- Greg, bardzo gustowna koszula. - zauważa mój przyjaciel. Teraz wszyscy się uśmiechają widząc mnie w niebieskiej hawajce w statki i surferów.
- Wyglądasz jak ten gość z Top Gun -zauważa moja siostra.
- Maverick? - szczerzę się i zakładam okulary przeciwsłoneczne na oczy.
- Raczej jak Goose. - poprawia mnie rozbawiona zakonnica powodując wesołe śmiechy. No cóż...
- Pani święta! Pani święta! - do stołu przybiega jak na moje oko jeszcze dziecko i usiłuje powiedzieć coś Melanii bardzo ograniczonym i łamanym angielskim powodując u nas rozbawienie. Dziewczyna uśmiecha się do niego sympatycznie i odbiera zwiniętą w rulon kartkę. - Pani chcieć mapa do... do... - zacina się nie wiedząc jak coś powiedzieć.
- Air terjun. - uwalnia go od kłopotów językowych. Chłopiec patrzy na nią z podziwem i kiwa ochoczo głową.
- Nggih! Pani święta wiedzieć jak mówić!
- Tylko trochę. - czochra jego bujną czuprynę i wyciąga do niego dłoń z plikiem pieniędzy. Młody Balijczyk ukłania się jej nisko tak, że głową prawie wyciera podłogę i ucieka jakby się bał że kobieta zaraz zabierze mu te banknoty z powrotem. Patrzymy na nią wyczekująco a ona jak gdyby nigdy nic wzrusza ramionami i chowa rulon do swojego plecaka.
- Kto to był? - pyta moja siostra.
- I czemu tak szybko zwiał? - dodaje zaskoczony Morgenstern.
- Co ci przyniósł? - tym razem ja pytam. Śmieje się pogodnie i wcina skradzionego właśnie z talerza Glorii placuszka.
- To był Wayan, pierwsze dziecko swoich rodziców z tutejszej kasty. Zwiał, bo bał się, że rzucę na niego urok i jego Bogowie się obrażą, co sprawi że plony w jego kaście w tym roku będą nikłe. A przyniósł mi mapę świątyń, które wg tutejszej kultury powinien zwiedzić każdy duchowny przybywający na wyspę, żeby nie wzbudzać zazdrości u Siwy. - wyjaśnia.
- Och... nie myślałam, że to aż tak wierzący kraj. - mówi z podziwem Camilla. Melania kiwa głową z szacunkiem.
- Jako przedstawicielka innego wyznania muszę uszanować ich wierzenia. Inaczej spotkałaby mnie i ich kara od Bogów.
- Ciebie z braku szacunku a ich? - dziwi się Gloria.
- Bo nie dopilnowali, żebym się odpowiednio przywitała. - odpowiada. Pozostaje nam jedynie pokiwać głowami. - No, dlatego na mnie już czas. - wstaje od stołu i zakłada plecak na ramiona. Długi szary habit zamieniła na wciąż szare przewiewne spodnie i tego samego koloru zapinaną na guziki koszulę z krótkim rękawem. Duży drewniany krzyż zastąpiła srebrnym, mniejszym krucyfiksem a na stopach pojawiły się czarne skórzane sandały.
- Czyli nie plażujesz dziś z nami? - podejrzewa odrobinę zawiedziona Gloria. Zakonnica puszcza jej oko.
- Jutro, obiecuję. - mówi i łapiąc butelkę z wodą odchodzi do wyjścia.
- To co? - zaczyna ewidentnie pojedzony blondyn. - Plażing? - szczerzy się...
Pogoda na Bali w lutym to końcówka pory deszczowej lecz w tym roku ewidentnie skończyła się ona wcześniej, bo słońce świeci wysoko, delikatny wiatr przywiewa na leżak bryzę znad oceanu, a piasek parzy pod stopami niemiłosiernie. Poprawiam okulary i obserwuję jak Gloria usiłuje pleść razem z Camillą słomiane spódniczki z kolorowymi kwiatami. Pomaga im grupka lokalnych nastolatek, z których co prawda tylko jedna zna angielski ale za to zna go bardzo dobrze. Na tyle dobrze, że moja wściubiająca wszędzie nos siostra zdołała nas wkręcić na wieczorną zabawę przy ognisku na plaży dla panien w każdym wieku. To taki coroczny rytuał, w którym każda panna prosi Bogów aby zesłali jej płodnego męża. Jak widać Gloria szuka pomocy wszędzie. I choć nie wierzy w takie obrzędy w jej oczach można zobaczyć ogromną determinację.
- Masz jakiś plan? - pytam przyjaciela leżącego na leżaku obok.
- Pełen spontan. - odpowiada penie. Unoszę brew. - Gregor ile razy coś planowałem to nie wychodziło. Teraz pierścionek mam cały czas przy sobie i jeśli uznam, że to ta chwila i to miejsce to po prostu się oświadczę.
- Nie czekasz do walentynek? - dziwię się.
- Gloria by mnie zabiła za tak banalny termin. - wzrusza ramionami. - Walentynki za 3 dni. Zrobię to wcześniej. - mówi poważnie. - Boję się. - wyznaje po chwili.
- Thomas... najgorsze co może się wydarzyć to że zaczniesz się jąkać. I o ile nie zrobisz tego na brzegu klifu to nie martwiłbym się o nic. - śmieję się pod nosem. Mam przed oczami to jak z tego klifu spada. Przy ich szczęściu - to pewne. Blondyn śmieje się weselej.
- No to teraz mów co u ciebie. - upija łyk alkoholu z wysokiej szklanki wypełnionej kolorowym płynem.
- A o co konkretnie pytasz? - unoszę wzrok znad okularów. Mruży oczy i poważnieje.
- Jak sytuacja z Camillą? - pyta.
- Dobrze, powiedziałbym że nawet bardzo dobrze. - odpowiadam zgodnie z prawdą. Blondyn słucha w skupieniu. - Dogadujemy się, dużo się śmiejemy, poznajemy...
- Sex? - strzela pytaniem. Wywracam oczy a on wzrusza ramionami.
- Jest ok. - mówię.
- Ok? - dziwi się i zerka na moją dziewczynę.
- Jak powiem, że jest przyjemnie ale czegoś mi brakuje to wyjdę na drania. - mówię poważniejąc. Przyjaciel jedynie wzdycha. - Nie będę cię okłamywał. Jest ok i mam nadzieję że rozwinie się to w coś więcej. - dodaję. Patrzy na mnie uważnie i wiem, że ma jedną z tych swoich diagnoz. Kelnerka przynosi mojego drinka i uśmiechając się szeroko kiwa głową i odchodzi.
- Mieszkacie ze sobą. - zauważa.
- Bo spłonęło jej mieszkanie. - przypominam.
- Dwa tygodnie temu Gregor. - uświadamia mi. - W tym czasie ubezpieczyciel wypłacił odszkodowanie.
- Za które trwa remont.
- Za które mogła wynająć coś albo kupić gotowe mieszkanie gdzieś dalej, nie czekając miesiącami na usunięcie szkód i odnowienia zabytkowej kamienicy. - oznajmia.
- Thomas czy przeszkadza ci ze Camilla z nami mieszka? - pytam wprost.
- Skąd. - wzrusza ramionami.
- Więc o co ci chodzi?
- Ona po prostu się do ciebie wprowadziła Gregor. - oznajmia. - Wprowadziła wasz związek na wyższy poziom i wątpię, żeby chciała się cofnąć do tego co było. Zwłaszcza teraz, kiedy wie jak silne emocje wywołuje u ciebie Mel. - kontynuuje. - Jesteście ze sobą półtora miesiąca. Pytanie czy jesteś gotów na tak szybkie tempo i tak poważne zaangażowanie jak ona. - dodaje.
- Nie obiecywaliśmy sobie gruszek na wierzbie. - bronię się.
- O ile zdążyliśmy ją poznać to wiem, że dla niej ważniejsze od słów są czyny. Znaki jakie jej dajesz. I jeśli nie powiesz jej wprost, że takie tempo dla ciebie jest nieodpowiednie to potem będzie ciężko zwolnić. - opiera się na leżaku i zamyka oczy. Ma rację. Tylko co mam zrobić? Wyrzucić ją z domu? - Co z twoją zakonnicą? - zadaje kolejne pytanie.
- To nie jest moja zakonnica. - odpowiadam automatycznie. Prycha ale nie komentuje. - A co ma być Thomas... Ustaliły same ze sobą, że moja przyjaźń z nią nie może wyglądać tak jak do tej pory, że nie możemy być tak blisko.
- Wydaje mi się, że to akurat logiczne. - oznajmia jakby to była oczywista oczywistość. Milczymy, bo jego słowa mają sens. Każde zdanie, które przed chwilą wypowiedział ma w sobie 100% racji. Tylko ja się przeciwko temu buntuję z powodu nadziei na coś co nigdy nie nastąpi.
- Dotarło do mnie, że nic z tego nie będzie i że to z Camillą mam jakąkolwiek przyszłość. - mówię starając się o pewność w głosie. Blondyn patrzy na mnie z powątpieniem.
- Greg... kiedy Camilla ma urodziny? - pyta.
- W kwietniu a co? - pytam zupełnie zdezorientowany.
- Wiesz już co jej kupisz w prezencie? - dopytuje.
- Ostatnio mówiła coś o jakiejś apaszce, która się jej podobała... nie wiem... może to a może jakąś książkę... ona dużo czyta. - odpowiadam zmęczony jego pytaniami. Kiwa głową.
- Melania ma urodziny w walentynki. - strzela. Zamykam oczy, bo wiem do czego zmierza. - I wiem, co oprócz wspólnego prezentu otrzyma od ciebie. - dodaje i znów upija łyk alkoholu. - Więc nie mów mi, że cokolwiek do ciebie dotarło Greg. - kończy. Ma rację. Ale nic nie zrobię.
- Co one robią? - słyszymy pogodny głos za plecami. Oblewa mnie zimny pot, bo gdyby pojawiła się tam kilka chwil wcześniej, miałby niesamowite kłopoty. Blondyn kręci głową śmiejąc się ze mnie w najlepsze. Tak, świetny z niego przyjaciel. Zakonnica siada na piasku między naszymi leżakami i próbuje mojego drinka.
- Nie mówiłaś że jesteś abstynentką? - mruczę pod nosem.
- Dziś moja abstynentka ma wolne. - odpowiada powodując u blondyna jeszcze większy śmiech. Kręcę głową i sam się uśmiecham. - Czy one plotą spódniczki ze słomy? - dziwi się.
- Taaa, wieczorem będą prosiły tutejszych Bogów o płodnych mężów. - odpowiadam rozbawiając dziewczynę. - A ty już uchroniłaś tubylców od kary? - pytam.
- Wiadomka. - mówi pewnie. - Mogą spokojnie sadzić sobie maniok i soję. - dodaje dumna z siebie.
Obiad był równie dobry co śniadanie a leniwy dzień na plaży skończył się imprezą jakiej nigdy nie byłem świadkiem. Gloria i Camilla w słomianych spódniczkach tańczące wokół ogniska to był widok za jaki dałbym się pokroić. Ta radość w oczach, te szerokie uśmiechy... Nawet Melania usiłowała śpiewać piosenkę z modlitwą w tutejszym języku, której próbował nauczyć ją tubylczy kapłan. Była taka... wesoła. Szczęśliwa. Ewidentnie udzielał jej się radosny nastrój tej egzotycznej tradycji.
- Nie możesz spać? - słyszę ciche pytanie z balkonu obok. Dziewczyna uśmiecha się miło i pakuje do plecaka butelkę z wodą, a na ramiona zarzuca sweter. Zerkam na zegarek... 5:40.
- Chyba jeszcze się nie przestawiłem na ten czas. - odpowiadam. - Za to Camilla mogłaby spać do południa. - śmieję się. - Wybierasz się gdzieś? - pytam zaskoczony jej strojem. Zapina rzemyk w sandałach i patrzy na mnie zastanawiając się nad czymś. - Jeśli chcesz się w samotności pomodlić to nie było pytania. - unoszę ręce w geście dobrej woli.
- Dochowasz tajemnicy? - pyta poważniejąc. Marszczę czoło zdezorientowany.
- O ile nikogo nie idziesz zamordować to tak. - usiłuję zażartować ale nie zmienia wyrazu twarzy. - Jasne.
- Jeśli chcesz zobaczyć coś wyjątkowego i masz ochotę na mały spacer to za 5 minut bądź gotowy na dole. - mówi. - I weź kąpielówki. - dodaje i znika w swoim pokoju.
Czy ubieram się tak szybo jakby zaraz miała spaść na to miejsce asteroida? Tak. Czy bazgrolę notatkę dla Camilli, że poszedłem pobiegać i zostawiam na poduszce bez chwili zawahania? Owszem. Czy to jest w stosunku do niej fair? Przejmował się będę później.
Gasimy latarki, kiedy zza wysokich palm zaczyna przebijać się pomarańczowa łuna. Przez całą 20-sto minutową drogę nie odzywaliśmy się do siebie zbyt wiele. Nic oprócz "uważań na ten kamień" czy "nietoperz z lewej". Wspinaliśmy się na jakąś wyżynę wśród ogromnych liści i kolorowych kwiatów, aż wreszcie naszym oczom ukazała się...
- Jaskinia? - pytam niedowierzając. Stoję przy wejściu do ciemnej kopuły i niepewnie tam zaglądam. - Jesteś pewna, że to tutaj kierowała cię mapa? - pytam niepewnie. Zakonnica z pełną determinacją wchodzi dalej i znika za zakrętem.
- Gregor! - woła z czymś takim w głosie, że bez wahania idę za nią. Kiedy zakręt się kończy, staję jak wmurowany.
- O cholera. - wydobywa się z moich ust. Patrzymy oboje przed siebie podziwiając to co było tak dobrze ukryte przed światem i ciekawskimi oczami turystów. Na coś co było niedostępne dla komercji a dostępne tylko dla wybranych. Dla tych, którym zaufają tubylcy. - Nigdy nie widziałem czegoś takiego. - wzdycham i wyciągam aparat. Zakonnica podchodzi bliżej zielonej tafli wody i zanurza w niej dłoń ale jej oczy nadal wpatrują się w piękno tego ukrytego w skałach wodospadu. Ma nie więcej niż 15m wysokości ale echo, które pojawia się w tej zamkniętej bujną roślinnością od góry przestrzeni, powoduje że wydaje się jakby to była Niagara. Ogarniam wzrokiem całą przestrzeń dokoła i nie mogę się napatrzeć na ściany, które porośnięte gęsto ogromnymi paprociami sprawiają wrażenie jakbyśmy trafili do parku jurajskiego. W powietrzu unosi się zapach wilgoci ale przez kamień i niewielką dostępność światła jest tu wyjątkowo rześko.
- Popatrz. - mówi z zapałem w głosie. - Tutaj jest ścieżka. - wskazuje dłonią na wąskie przejście prowadzące do niewielkiego bambusowego mostu. Po drugiej stronie zaczynają się skaliste schody, których koniec znajduje się na samym szczycie wodospadu. - Stamtąd musi być doskonały widok na wschód słońca. - dodaje zerkając na zegarek.
- No to chodźmy. - uśmiecham się szczerze. - Panie przodem. - wskazuję drogę i po chwil wspinamy się na górę. To zadanie nie należy do najłatwiejszych ale idzie nam całkiem nieźle. Po 10 minutach jesteśmy na szczycie.
- Och... myślałam, że coś będzie widać. - mówi rozczarowana i rozgląda się dokoła. Podchodzimy do brzegu wodospadu i oboje zerkamy w dół.
- Wysoko! - komentuję rzeczywistość przebijając się przez odgłos spadającej z impetem wody. Obracam się w jej stronę nie słysząc ani potwierdzenia ani odpowiedzi i dobrze, że trzymam się skały bo bym spadł widząc co robi. - Mel?
- Rozbieraj się! - nakazuje jakby to było wiadome.
- Ekhm.. co?! - prawie krztuszę się własną śliną słysząc jej słowa i widząc jak rozpina koszulę.
- Spokojnie, mam strój kąpielowy! - mówi rozbawiona i ściąga swój szary welon, uwalniając kasztanowe loki.
- Ale... - chciałbym w tej chwili powiedzieć coś mądrego ale nie bardzo wiem co się tak właściwie dzieje. Dziewczyna widzi to i z uśmiechem na ustach jakiego jeszcze u niej nie widziałem wskazuje drewnianą tabliczkę z wymalowanym czymś białym napisem "Never try, never know". - Chcesz skoczyć?! - śmieję się jak idiota i kręcę głową. Potwierdza bezgłośnie i pozbywa się spodni pakując swoje rzeczy do plecaka. Gdy się podnosi i związuje włosy szeroką frotką w wysoki kok napina się bezwiednie jak modelka na sesji zdjęciowej. Jej butelkowozielony kostium kąpielowy podkreśla kolor oczy i uwydatnia rudawe tony w pasemkach włosów. Falbanka wzdłuż dekoltu nadaje kostiumowi niewinności ale całość do niewinności ma się nijak. Wygląda pociągająco. Wygląda ponętnie. Wygląda idealnie. Jak wakacyjna wersja porcelanowej lalki. A serce znów przyspiesza mi niebezpiecznie. Kręcę głową i zdejmuję koszulkę i spodenki, a wszystko wkładam do plecaka. Dziewczyna bierze nasze "bagaże", wiąże ją liną, która najwyraźniej służy temu od kilkunastu lat i spuszcza delikatnie na skały na dole. Staje przy mnie, wyciąg w moją stronę swoją dłoń i z radością w oczach pyta...
- Na trzy?
_________________________________
Skoczą czy coś im przeszkodzi? :D