Ciemnozielone ściany, złote kinkiety i bambusowe maty dopełniają się wzajemnie kończąc orientalny wystrój ciemną podłogą. Poprawiam szarą koszulę, wyrównuję sztućce obok podtalerza i nerwowo zerkam na zegarek. 10 minut spóźnienia... Czyżby mnie wystawiła do wiatru? Cóż... z kobietami idzie mi ciężko więc wcale bym się nie zdziwił. Upijam łyk wody i zerkam w stronę drzwi wejściowych. Co chwilę otwierają się i zamykają, a klienci bez rezerwacji z posępną miną rezygnują z czekania. Niektórzy zatrzymują na mnie wzrok i posyłają karcące spojrzenie. No tak. To mogła być ich randka. Miły wieczór z dobrym azjatyckim jedzeniem zakończony być może jutrzejszym śniadaniem... Do stolika podchodzi kelner i grzecznie pyta po raz drugi czy coś już wybrałem z karty. Wzdycham i wybieram krewetki w tempurze. Uśmiecha się i odchodzi. W myślach pewnie współczuje mi upokorzenia ale pewnie to nie pierwszy taki widok w jego karierze. Zerkam na telefon. Wibracja z jednej strony mnie cieszy a z drugiej tylko upewnia że krewetki zjem sam a śniadania w łóżku nie będzie. "Wypadek autokaru. 30 dzieci w tym 3 umiera. Zadzwonię jak się z tym oswoję". Wzdycham i wystukuję kilka słów pocieszenia. Nie łatwo być pielęgniarką. Patrzy się na umierających ludzi i bardzo chce się im pomóc, bo to całe życie chciało się robić a można jedynie liczyć na kogoś w kitlu obok, kto ma większe uprawnienia... Znów wibracja. Tym razem uśmiecham się pod nosem "Jeśli pozory myliły to daj znać. Służę ratunkiem. Baw się dobrze". Widać skończyła wieczorne modlitwy i zaczęło jej się nudzić. Moje palce same suną po klawiaturze... "Reflektujesz krewetki w tempurze? Sam nie udźwignę a w szpitalu katastrofa." Klikam "wyślij" a przede mną pojawiają się robale w panierce. Zjadam pierwszego i już wiem dlaczego ten lokal ma takie obłożenie. Są świetne. Idealnie doprawione, idealnie usmażone, chrupiące i na 100% świeże. Zerkam na telefon ale powiadomień brak. Dyskretnie rozglądam się po sali. 2 spotkania czysto biznesowe. Faceci pod krawatami z plikami dokumentów i drogim alkoholem w kieliszkach. Grupka dziewczyn świętujących ostatnie dni panieństwa jednej z nich. Chyba grają w jakąś śmieszną grę, bo każda z nich płacze ze śmiechu. Bynajmniej nie wygląda to na płacz spowodowany rozpaczą i utratą wolności. Kilka par świętujących rocznice. Mówią o tym okazałe bukiety kwiatów wstawiane przez obsługę do ozdobnych wazonów. Jeden z mężczyzn wygląda na lekko przestraszonego. Na pewno chce się oświadczyć. Cóż... To może być nawet zabawne... Uśmiecham się pod nosem widząc jak widelec wypada mu z rąk. Co słychać przy drzwiach? Ludzie w kolejce nadal wyczekująco patrzą na jedzących a ci jak na złość nie chcą tego robić szybciej. Więc biorę kolejną krewetkę i prawie dławię się nią widząc przy kelnerze zakonnicę oddającą mu swój płaszcz. Uśmiecha się szeroko i pewnym krokiem, nie zważając na zaciekawione spojrzenia innych ludzi, podchodzi do stolika i siada na przeciw mnie. Bierze krewetkę i puszcza mi oko. Znowu. Rozglądam się czy aby na pewno nikt tego nie widział i... tak. Widziała to cała sala. Kręcę głową z uśmiechem.
- Dzięki że nie pozwoliłaś mi się zbłaźnić. - mówię z wdzięcznością. Patrzy na mnie zdziwiona.
- Zrobiłam to dla krewetek. Uwielbiam je. - oznajmia rozbawiona ale doskonale wiem że zrobiła to żeby ratować kumpla. - No i nie jestem pewna czy kolacja z zakonnicą to taki dobry ratunek - śmieje się wesoło. Też się uśmiecham bo w sumie mam to gdzieś.
- Gość po prawej chce się oświadczyć więc patrząc na zawartość ich talerzy za jakieś 15 minut wszyscy zapomną o nas a skupią się na jąkale z pierścionkiem. - wyjaśniam i biorę kolejną krewetkę. Melania zerka w stronę omawianej pary i kręci głową. - Co cię tak bawi?- pytam wyraźnie rozbawioną zakonnicę.
- Myślę, że gość będzie potrzebował szklanki wody. Bo po odpowiedzi dostanie ataku paniki. - mówi pewnie.
- Skąd taki pomysł? - pytam z zainteresowaniem. - Wiesz coś czego nie widzę?
- Przypatrz się Gregor. - pochyla się trochę do przodu i ścisza głos. Znów zerkam w stronę pary i obserwuję bacznie mężczyznę. - Nie jemu a jej. - podpowiada dziewczyna. Przerzucam więc spojrzenie na kobietę i lustruję ją z góry do dołu. Czarna sukienka, wysokie kozaki, wieczorowy makijaż... nic szczególnego nie widzę.
- Jedyne co widzę to to że zepsuł jej się zamek w butach. - odpowiadam zrezygnowany widząc rozsunięte obuwie.
- Rozsunęła te buty specjalnie bo puchną jej nogi. Na dłoni ma ślady po pierścionkach, które zdjęła przez kolejne obrzęki. - zauważa.
- Zatrzymuje się jej woda w organizmie? - strzelam.
- Sukienka ma pasek pod biustem a szlufki są niżej. - dodaje rozbawiona zakonnica i upija łyk mojej wody. Krzywię się na to ale chyba ma to gdzieś.
- Modowa wpadka. - komentuję. - Może nie zauważyła.
- Nie tknęła wina do żadnego dania a są przy deserze. Pije tylko wodę. - rzuca kolejną wskazówką.
- Poddaję się. - unoszę ręce do góry i wzdycham.
- Jest w ciąży. - oznajmia z uśmiechem zakonnica. Że co? Zerkam ponownie na kobietę. Wszystko się zgadza. Teraz zauważam że i ona wcale nie jest taka spokojna. Nerwowo przebiera palcami, co chwilę poprawia kosmyk włosów, uśmiecha się trochę sztucznie... - I chyba oboje nie za bardzo to planowali. Ale to już czyste podejrzenie. - dodaje.
- No to się chłop zdziwi. - wzruszam ramionami. Biorę kolejną krewetkę i patrzę na zakonnicę. - Jesteś dziś jakaś wesoła. Bardziej niż zwykle. - zauważam.
- Bo chyba przemówiłam w końcu twojej siostrze do rozumu. - strzela.
- Słucham? - nie wierzę w to co mówi. - Jak to?
- Rozmawiałyśmy o przyszłości. - uśmiecha się lekko. - Zasugerowałam jak może wyglądać jej przyszłość z Thomasem kiedy się wybudzi. Pokazałam możliwości wyjścia z sytuacji, która dla niej jest bez wyjścia. Opowiedziałam o tym jak bardzo marnuje czas.
- Tylko że ona dobrze to wszystko wie.
- Dlatego dodałam, że jest egoistką i egocentryczką i że nikt nie będzie się nad nią użalał bo sama świetnie sobie z tym daje radę. - mówi i upija łyk wody. Jestem w szoku więc pozwalam jej na to. Patrzy mi prosto w oczy z dużą dawką wstydu. - Przegięłam?
- Podziwiam odwagę. - przyznaję. - Jak to przyjęła? - dopytuję.
- Trzasnęła drzwiami po tym jak mnie wywaliła z pokoju. - śmieje się a ja kręcę głową. - Ale po 10 minutach przyszła do mnie pytając w czym lepiej wygląda, bo idzie obudzić królewicza.
- Ciekawe jak chce to zrobić. - wzdycham.
- Nie wiem, może pocałunkiem... - oznajmia wzruszając ramionami. Wywracam oczami.
- Mówisz że rozmawiałyście o przyszłości...- zaczynam. Kiwa głową potwierdzając. - A jak wygląda twoja? - pytam. W tym momencie po prawej stronie słychać jakieś poruszenie i widzimy jak obsługa przybiega do leżącego na podłodze mężczyzny. Obok niego leży pudełko z pierścionkiem a kobieta z przerażeniem w oczach trzyma w dłoniach zdjęcie usg. Kręcę głową i patrzę na Melanię. Nie uśmiecha się. Obserwuje sytuację mając w oczach coś co przypomina smutek albo tęsknotę.
- Na pewno nie tak. - odpowiada na zadane wcześniej przeze mnie pytanie. Wraca wzrokiem do mnie i uśmiecha się delikatnie.
- Jeszcze nie wszystko stracone. - przypominam jej.
- Krewetki się skończyły. - zauważa zmieniając niezgrabnie temat. - Czas zwolnić stolik dla tych, którzy coś z tego będą mieli. - mówi i odchodzi. Tak po prostu...
Wiecie jak to jest jak się idzie środkiem klimatycznego deptaku, późnym wieczorem gdy jeszcze wszystkie świąteczne świecidełka rozgrzewają atmosferę wokół, śnieg nieśmiało prószy sklejając długie piękne włosy waszej kobiecie, którą trzymacie za rękę i której patrzycie głęboko w oczy? No ja właśnie też nie. Zerkam na nią, uśmiecha się obserwując wszystkie osoby, które mija. Jakby była nie z tej bajki. Jakby pierwszy raz zobaczyła innych ludzi na oczy.
- Zawsze tak się do wszystkich szczerzysz? - pytam czując się trochę nieswojo.
- Po prostu jestem życzliwa i lubię kiedy inni zostają pozytywnie zaskoczeni. - odpowiada nie przerywając sobie aktu miłości do bliźnich. Wywracam oczami. - Ty też mógłbyś spróbować. - dodaje.
- Uznaliby mnie za obłąkanego a w najlepszym wypadku za zboczeńca. Mnie nie chroni habit. -zauważam.
- Przecież to nie zbroja. - odpowiada rozbawiona.
- Gdybyś go nie miała reakcje byłyby inne.
- Jakie?
- Faceci by się za tobą oglądali a kobiety patrzyłyby na ciebie z pogardą. - mówię wprost.
- A to niby czemu? - dziwi się w końcu na mnie patrząc.
- Bo jesteś piękną kobietą kiedy nie jesteś szara. - odpowiadam zgodnie z prawdą. - Faceci lubią piękne kobiety a kobiety wręcz odwrotnie. - dodaję wyjaśniając mój punkt widzenia.
- Wrzucasz wszystkich do jednego worka Gregor. To bardzo stereotypowe myślenie.
- Więc zróbmy eksperyment i jutro przejdźmy tą samą trasą ale bez tego twojego świętego wdzianka. - proponuję. Rzuca mi karcące spojrzenie ale uśmiecha się pod nosem. - Wiem, że wiesz, że ludzie reagują na szeroko pojęty kler inaczej niż na zwykłych ludzi.
- Wiem i dlatego mogę zrobić to. - wkłada swoją rękę pod moją, a drugą wkłada do kieszeni swojej kurtki. - I nikt nic złego sobie nie pomyśli. - dodaje. I rzeczywiście. Nikt nie zwraca uwagi na to, że idę pod rękę z zakonnicą. - Jestem bezpieczną opcją. - wzrusza ramionami. - Gdyby ktoś teraz zrobił nam zdjęcie i tak nie trafiłoby na plotkarskie forum. Jesteś na bezpiecznej randce Gregor. - uśmiecha się rozbawiona swoją dedukcją.
- Na randce? - prycham. - Moje randki wyglądają inaczej. - oburzam się.
- No tak, siedzisz sam w restauracji z górą krewetek do zjedzenia. - przypomina mi. Rzucam jej tylko niezadowolone spojrzenie ale sam się uśmiecham. - No dobra, to opowiedz mi jak zazwyczaj wygląda twoja randka. Zapraszasz kobietę na kolację do fajnej restauracji, potem romantyczny spacer po deptaku... - zaczyna zaciekawiona. - I?
- I?
- I co dalej? Gdzie teraz idziemy? - pyta żywo zainteresowana. Patrzę na nią uważnie i zastanawiam się co odpowiedzieć.
- To zależy z kim jest randka.
- Załóżmy, że nie jestem zakonnicą. Gdzie mnie teraz zabierasz? - wzrusza ramionami. Myślę przez chwilę ale nie ma tu nad czym myśleć. Plan na taką randkę już mam w głowie. Od kilku dni. No ok... od kiedy znowu ją zobaczyłem ale o tym wiedzieć nie musi.
- Smakowało ci jedzenie czy masz problemy gastryczne? - pytam powodując u niej wesoły uśmiech.
- Było przepyszne, najadłam się jak nigdy, wybrałam najdroższe pozycje w karcie chcąc zobaczyć twoją reakcję na rachunek. - odpowiada mrużąc oczy.
- Nie zrobił na mnie wrażenia. - mówię pewnie. Wywraca oczami.
- Nie dostałam kwiatów. - zauważa.
- Bo to nasza pierwsza randka i nie wiem jeszcze jakie lubisz, a nie chciałem trafić na kwiaty powodujące u ciebie reakcję alergiczną. - wyjaśniam. Uśmiecha się szeroko. Kręcę głową z niedowierzaniem. Jest nienormalna. Ale wyraźnie bawi ją ta nasza gra więc idziemy w to dalej. - Masz lęk wysokości? - pytam.
- Jeśli chcesz mnie zabrać na skocznię, to od razu uprzedzam, że to najbardziej przewidywalna randka w życiu. - mówi wprost.
- Jak ci się nie spodoba to się więcej ze mną nie umówisz. - wywracam oczami.
- Nie powiedziałam, że pomysł mi się nie podoba tylko że jest przewidywalny. - wyjaśnia. No nie... zwariuję. Wzdycham i kieruję się w stronę samochodu.
Wiecie co się czuje kiedy wraca się w miejsce swojej pracy, w miejsce które całe życie się kochało, w miejsce do którego coś cały czas przyciągało i dawało satysfakcję? Zazwyczaj jest ekscytacja, jakaś forma podniecenia, serce przyspiesza i chce się tu być, a całe ciało aż rwie się do pracy. Mieliście tak? Ja miałem. Przez kilkanaście intensywnych lat. Ciągle na 150%. Aż przychodzi taki dzień, kiedy wiesz że więcej nie dasz rady, że wszystko w tobie mówi "dość". I co wtedy czujesz? Złość? Zawód? Rozczarowanie? Jest tak cholernie dużo emocji, które ciężko nazwać. To taka mieszanka wybuchowa. Kotłuje się i kotłuje aż w końcu wybucha i albo to pokonasz albo...
- Wyglądasz jakby cię ktoś pokonał Gregor. - mówi cicho. Siedzi obok mnie na zimnej belce i czuję jak mnie obserwuje. Nie wiem ile tak siedzimy w milczeniu ale przypomina mi o sobie, bo ja... - Jakby cię ktoś pokonał na amen. - dodaje. Uśmiecham się pod nosem. Lubi igrać słownie sama ze sobą. Lubię to w niej. Ale wiem też, że jest teraz cholernie poważna. Zerka w dół i poprawia pozycję z wyraźną niepewnością na twarzy. Przysuwam się do niej dając znać, że jestem i jest przy mnie bezpieczna ale myśli mam gdzieś indziej. - Gdy zaczynałeś... - zaczyna spokojnym głosem. Wokół panuje przeraźliwa cisza. Nawet wiatr nie wieje. Nie słychać ludzi z dołu, nie słychać nikogo z kawiarni kilka metrów niżej. - Gdy zaczynałeś odnosić pierwsze sukcesy... nie myślałeś ile to potrwa? - pyta zupełnie poważnie.
- Tylko ktoś rozsądny i myślący poważnie o wszystkim może mieć takie myśli. Ja miałem 16 lat. Wtedy bierzesz to co życie ci daje i nasiąkasz tym na maksa. Żyjesz tą chwilą i nie dopuszczasz myśli, że ona minie. - zerkam na nią. Patrzy na mnie uważnie jakby badała każdy mój gest, każdy grymas na twarzy. Jakby chciała coś ze mnie wyczytać. Ale czy musi? Już tyle o mnie wie, że sam jej to wszystko mówię. Bo i tak się domyśli. - Byłem nastolatkiem na fali. Miałem sukcesy, fanów, byłem rozpoznawalny, zapraszany w różne miejsca... - uśmiecham się na te wspomnienia. - Biłem rekordy, pokonywałem największych konkurentów. - dodaję. - Co mogło mnie zatrzymać? - zadaję pytanie na które nie oczekuję odpowiedzi. - To trwało i trwało więc dlaczego miałem sądzić że kiedyś się to skończy? Że pojawi się ktoś młodszy? Ktoś lepszy? Miałem sławę, pieniądze, dziewczynę... - wzruszam ramionami.
- Wiesz w czym tkwi problem Gregor?- pyta patrząc mi prosto w oczy. - Nie w twoim zawodzie miłosnym, nie w tym, że pojawił się ktoś młodszy i lepszy, nie w tym, że twoje 5 minut się skończyło.
- Więc?
- Problem tkwi w tym, że jesteś przekonany, że jesteś dobry tylko w tej jednej dziedzinie. Że tylko to w życiu ci wychodziło i już nigdy w niczym innym nie będziesz najlepszy. - oznajmia.
- Całe życie konkurowałem, ono skupiało się na tym, żeby być najlepszym.
- W skokach już nie będziesz. - mówi wprost.
- Auć. - prycham.
- Musisz zmienić dyscyplinę. - wzrusza ramionami. - Bądź najlepszy w czymś innym. W fotografii, w reklamie, w czymś co czujesz. W czymś co cię interesuje, co nie sprawia, że na myśl o robieniu tego dostajesz depresji. - mówi. Zapada cisza a ja wracam wzrokiem do zeskoku. - Musisz sobie ustanowić nowe rekordy. Swoje własne. - dodaje ciszej. - Nowe wyzwania, nowe cele.
- Nowy Gregor Schlierenzauer. - wzdycham. Czuję jej wzrok na sobie. Kręcę głową z niemrawym uśmiechem. - To nie jest randka na jaką bym cię zaprosił. - mówię. Uśmiecha się miło.
- Zabrałeś mnie w miejsce niedostępne dla zwykłych ludzi. - mówi. - Sprawiłeś że czuję się wyjątkowa Gregor. - dodaje. - A o to chodzi w randce. - puszcza mi oko. Ja też się uśmiecham. Jest cudowna. Tylko co z tego?
- Ty też jesteś niedostępna dla zwykłych ludzi. - zauważam. Patrzy na mnie smutno. - Jak bardzo wyjątkowy musiałbym być żebyś stała się dostępna dla mnie? - pytam nie czując skrępowania. Przez chwilę nic nie mówi, a potem robi dokładnie to w czym jest świetna. Obraca wszystko do góry nogami.
- Nowe wyzwania w świecie zawodowym Gregor. O karierę mi chodziło. Nie o szukanie coraz silniejszych przeciwników w miłości. - uśmiecha się. I znów milczymy. Bo co jeszcze dodać?
- Chciałbym żebyśmy mieli jasność ok?- zaczynam.
- Jasność? - dopytuje nie mając pojęcia o co chodzi. Patrzymy na siebie uważnie a ja zbieram w sobie wszystkie pokłady odwagi jakie w sobie mam. W końcu... - Korzystam właśnie z okazji, że nie zwiejesz z belki. - unosi lekko brew. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś piękną kobietą? - pytam.
- Dziękuję Gregor. - uśmiecha się delikatnie ale wydaje się być zdezorientowana.
- Jesteś też wyjątkowo... - zaczynam ale nie bardzo wiem jak to ująć. - Masz wyjątkowy charakter. - dodaję. Milczy patrząc na mnie uważnie. Zauważam w jej oczach zmianę. Chyba wie już do czego zmierzam.
- Gregor...
- Daj mi skończyć. - przerywam jej. Milknie ale wiem, że wolałaby tego nie usłyszeć. - Jesteś pierwszą kobietą od kiedy straciłem Sandrę, która wzbudza we mnie takie uczucia. - mówię pewnie. Wie to. Widzę, że to wie. - Zawsze coś mnie do ciebie ciągnęło ale też zawsze coś oddalało nas od siebie. Coś nie pozwalało się bliżej poznać, nie pozwalało nam na bycie sobą w swoim towarzystwie. - dodaję. Słucha cierpliwie i patrzy prosto w moje oczy. Jakby sprawdzała czy mówię prawdę. - Wiem, że to co teraz powiem nic nie zmieni. Widzę jak bardzo jesteś... oddana swojemu wyborowi. Ale skoro w tym swoim czasie próby znalazłaś się w moim życiu to dlaczego mam ci to ułatwiać? - uśmiecha się i kręci głową. - On doskonale wie co siedzi w mojej głowie. Wiem, że ty też to widzisz. - mówię i chcę wziąć ją za rękę ale coś mnie blokuje. Zauważa to i kładzie swoją dłoń na moim policzku. Zaskakuje mnie tym ale tylko na chwilę, bo widzę w niej to czego się spodziewałem mimo że tego nie chciałem. Wzdycham. - Wiem, że nie mam zbyt wiele do zaoferowania. - mówię, a ona kręci głową. - Ale chcę żebyś wiedziała, że jeśli zmienisz zdanie...
- Wiem. - przerywa mi. - Gregor... jesteś najbliższą mi osobą. - mówi. Powtarza to co już wiem. - Jesteś dobry... jesteś wrażliwy... jesteś szczery... - kciukiem delikatnie głaszcze mi policzek. - Jesteś fantastycznym facetem. Jesteś kimś, z kim zawsze chciałam być. - mówi zaskakując mnie. - Mogę przy tobie być sobą, mogę pozwolić sobie na swoje dziwactwa... mogę powiedzieć ci wszystko. - dodaje. - Czuję, że gdybym teraz zabłądziła... zabłądziła z tobą... nie żałowałabym. - oznajmia, a ja zapominam o oddychaniu. - Ale bardzo bym cię tym skrzywdziła. - dodaje z rezygnacją w oczach.
- Bo dotrzymujesz danych komuś obietnic. - kończę za nią. Znów się uśmiecha ale w jej oczach nie ma już tych wesołych iskierek. Biorę jej dłoń w swoją i delikatnie całuję. Cicho wzdycha.
- Nie ułatwiasz będąc taki... - nie wie jak to określić. Sprawiłem, że zabrakło jej słów.
- Nie zamierzam ci ułatwiać. - mówię i puszczam jej oko. Śmieje się. Patrzymy na siebie i wiem, że oboje mamy to poczucie straty. Straty czegoś czego nie mieliśmy.
Droga do domu mija w kompletnej ciszy. Każde z nas układa sobie w głowie to, co chciałoby powiedzieć ale nie ma już odwagi. No... ja to sobie układam. To co siedzi w głowie Melanii jest cały czas zagadką nie do rozwiązania. Czy nadal będę próbował? Nie wiem. Ostatnimi czasy lubuję się w sytuacjach i relacjach beznadziejnych. Tylko czy warto się dobijać? Dla paru chwil?
Wchodzimy cicho do domu. Butów Glorii nie ma czyli została na noc w szpitalu. Kolejna beznadziejna sprawa. Może to po prostu rodzinne? Może takich nas stworzył Bóg? Ironia? A jakże...
- Dziękuję. - mówi stojąc przed drzwiami do swojego pokoju. Patrzę na nią opierając się o moje.
- Za co?
- Za randkę. - uśmiecha się miło. - Było... wyjątkowo. - dodaje.
- Zazwyczaj randki kończę w łóżku więc chyba nie bardzo. - śmieję się. Bo co innego zostało?
- Da się zrobić. - oznajmia i ładuje się do mojego pokoju. No tak. Zapomniałem na chwilę że ona to ona.
Leżymy sobie obok siebie z rękami pod głowami i patrzymy sobie w oczy jak... po udanym wieczorze. Czy nie zachowujemy się zbyt frywolnie? Nie. Przecież nie robimy nic złego. Jej oczy są uśmiechnięte, takie... dziewczęce. Znów. Czy ja to powoduję? A jeśli tak to czy nie powinienem przestać? W końcu... dała mi jasno do zrozumienia że nic z tego nie będzie. Że nie złamie swoich zasad.
- Nigdy nie leżałem w łóżku z kobietą, która przed chwilą dała mi kosza. - przyznaję. Uśmiechają się też jej usta. Nie jest to uśmiech wesoły. Raczej mówiący "przykro mi ale przeżyjesz". Oddychamy sobie spokojnie. Czy coś może nam przerwać ten wieczór? Jest milion takich rzeczy ale żadna z nich się nie wydarza. Nikt nie wpada z niezapowiedzianą wizytą, nikt nie dobija się telefonicznie, nic nie przegania spokojnego, leniwie spadającego z nieba śniegu za oknem. Jest tak po prostu dobrze.
- Nigdy nie pomyślałabym, że mogę być w takiej sytuacji. - odpowiada. - Ale wydaje mi się, że spędzanie czasu z przyjacielem na wspólnym nic nie robieniu nie jest ujemnie punktowane u tego tam na górze. - pokazuje sufit. Zerkam w tym samym kierunku.
- Ja mam rączki tutaj. - pokazuję broniąc się. Chociaż on wie, że wolałbym je mieć na jej zaróżowionym policzku. Leżę na plecach i patrzę w ten sufit. Czuję jak bardzo się we mnie wpatruje, jak chce wyczytać co mam teraz w głowie, a kiedy zadaje pytanie wiem, że jednak nie o to jej chodzi.
- Gdybyś go spotkał w kawiarni. Tak po prostu. O co byś go zapytał? - unosi głowę i opiera na dłoni wpatrując się we mnie. Zerkam na nią zdziwiony ale krótko się zastanawiam nad odpowiedzią.
- Ile mam pytań?
- 3. - odpowiada zainteresowana.
- Pierwsze: dlaczego odebrał mojej siostrze możliwość posiadania rodziny. Jest ciepła, jest opiekuńcza, uwielbia dzieci, marzy o nich od kiedy była nastolatką i cholernie cierpi nie chcąc marnować nikomu przyszłości. - mówię zaciskając bezwiednie pięść. Biorę głęboki wdech i powoli wypuszczam powietrze z płuc.
- Drugie... - mówi cicho.
- Drugie... - chwilę się zastanawiam. - dlaczego jest taki nielogiczny i bezwzględny.
- Trzecie... - szepcze. Zerkam na nią i nie jestem pewien czy chce je znać. Nie spuszcza ze mnie wzroku więc chce.
- Trzecie... czy mógłby dać nam jedną dobę. - oznajmiam.
- Nam? - kładzie się na plecach i patrzy w sufit. Robię to samo. - Żebyś pokazał mi jak mogłoby nam być razem dobrze? - dopytuje. - Jak bardzo potrafisz sprawić że chce się żyć? - kontynuuje pytania. - Jak potrafisz dać z siebie wszystko i przekazać to drugiej osobie? - moje serducho przyspiesza. Zbyt łatwo wypowiada słowa które są w mojej głowie. - Jak bardzo potrafisz kochać? - pyta ciszej. Milkniemy. Lubię z nią milczeć. Ale to milczenie, które teraz jest między nami jest ciężkie. Bo nie potrafię zamknąć tematu. Bo się uparłem. - Gregor... - zaczyna. Siada na łóżku i patrzy na mnie. Bierze moją dłoń w swoje i delikatnie ściska. - Ja to wszystko wiem. - oznajmia. Wzdycham. Uśmiecha się lekko. - Popatrz na mnie. - prosi. Robię to ale niechętnie. Ta jej szarość jest taka... odpychająca. - Pokaż to komuś innemu. - mówi spokojnie. Mam ochotę zapłakać. - Nie upieraj się tak. - kontynuuje. - Nie rób sobie nadziei. - dodaje patrząc na mnie tak pewnie... - Nie kochaj mnie. - mówi ciszej. Mógłbym przysiąc, że ścisza głos bo nie chce się rozpłakać. - Nie kochaj mnie, bo nie chcę cię krzywdzić będąc obok... Nie kochaj mnie, bo ja nie mogę kochać ciebie... Nie wolno mi. - kończy przekonując samą siebie. - Dobranoc Gregor. - mówi szeptem i chce wyjść z pokoju ale zatrzymuje się przy drzwiach czując wibracje w swoim telefonie. Zdezorientowana patrzy na wyświetlacz. - To Gloria. - mówi zdziwiona. Patrzę na swój telefon. No tak. Rozładowany. - Gloria?... Co się stało? - patrzy na mnie a w jej oczach pojawiają się wesołe iskry. - O mój Boże jak dobrze! - woła wesoło się do mnie uśmiechając. - Jasne, papa! - wykrzykuje ucieszona i rozłącza się. Patrzę na nią jak debil. - Zrobiła to Gregor.
- Co zrobiła? - dopytuję kompletnie nie wiedząc o co jej chodzi.
- Obudziła królewicza. - oznajmia wesoło, a moja nadzieja na jej zdobycie gaśnie już chyba zupełnie. Dlaczego? Bo sobie to wymodliła, bo jej wiara przybrała teraz na sile, bo przeciwnik wytacza największe działa. A ja już nie mam nic w zapasie, a przynajmniej nic czego pozwoliłaby na sobie użyć.
_____________________________________
Hop hop!
Jeśli nikt tu już nie zagląda, co jest bardzo prawdopodobne to trudno.
Zrobię sobie z tego moją odskocznię.
A tym, którzy tu zaglądną bardzo dziękuję.
Tym, którzy tu zostawią coś po sobie dziękuję jeszcze bardziej.
Buziaki :*