środa, 13 listopada 2024

11. Kanapowcy

- Serio? Nadal nic? - blondyn wydaje się być zszokowany. Włączam odpowiednie ciśnienie w ekspresie, a mleko w srebrnym garnuszku zaczyna intensywnie wirować i pienić się.

- Myślisz, że jak nie zaciągam jej do łóżka to pomyśli, że ze mną coś nie tak? - patrzę na niego z politowaniem.

- Nie. - odpowiada pewnie. - Ale skoro dała ci na urodziny taki prezent to znaczy że liczy na coś więcej niż chodzenie za rękę po parku i buziaczki na dowidzenia. - odpowiada wzruszając ramionami. Podaje mi kolejny kubek a ja powtarzam spienianie mleka.

- Thomas, to źle że chcę okazać jej szacunek? Spotykamy się 2 tygodnie.

- Nie jesteście już nastolatkami Greg. Każde z was wie co do czego służy i najwyraźniej nie macie dylematów moralnych związanych z seksem. 

- Więc w czym widzisz problem? - pytam. Odkładając latte na tacę.

- To jest kobieta. - mówi wprost. Patrzę wyczekując jakiejś kontynuacji która wyjaśni mi coś więcej. Przyjaciel wzdycha i kręci głową. - Będąc z Glorią nauczyłem się jednej rzeczy. Kobiety nie powiedzą ci wprost o co im chodzi i czego chcą. Dają ci wyraźne znaki. Ale kiedy na nie nie reagujesz robi się nieciekawie.

- Co masz na myśli?

- Uważam, że jeśli nie pociągniesz tematu który podrzuciła ci dając ci taki a nie inny prezent, będzie uważała się za nieatrakcyjną dla ciebie. - ponownie wzrusza ramionami.

- Że co? 

- Radzę ci Gregor, weź się za nią jak facet za swoją kobietę, bo zwieje szybciej niż mógłbyś się tego spodziewać. - dodaje i odchodzi z tacą pełną filiżanek. 

    Od imprezy urodzinowej minął tydzień. Z Camillą widuję się codziennie. Dużo rozmawiamy, śmiejemy się i flirtujemy ale oprócz buziaków nie dzieje się nic więcej. Owszem, okazujemy sobie zainteresowanie i pewne uczucia ale oprócz czułego dotyku, przytulania i pocałunków, choć najbardziej żarliwych i gorących, nie przekroczyliśmy jeszcze granicy, która w związku zmienia wiele.

    Siadam na kanapie a dziewczyna wtula się we mnie i kontynuuje wymianę zdań z Melanią. W ich relacji najwyraźniej również są jakieś niedopowiedzenia...

- Czy gdyby Bóg na prawdę istniał, pozwoliłby na takie rzeczy jak głód, bieda, wojna, katastrofy, w których giną niewinni ludzie i dzieci? Skoro jest taki łaskawy i sprawiedliwy to czemu to wszystko się ciągle wokół nas dzieje? - pyta poirytowana.

- I choć jestem twoją przyjaciółką Mel, to muszę przyznać Cami rację. - dodaje moja siostra i upija łyk kawy. - Czy skoro jest taki dobry, to czy nie powinniśmy żyć w spokoju, harmonii i miłości do siebie? - pyta.

- O ile pamiętam z religii to Bóg już raz stworzył raj i nawet ofiarował go człowiekowi. - przypominam. Camilla patrzy na mnie mając w oczach pewien rodzaj wyrzutu.

- To wszystko co mówicie to prawda. - przyznaje Melania. Siedzi na fotelu z nogami podwiniętymi pod siebie i również upija łyk kawy. - Nie zapominajcie jednak że oprócz raju Bóg dał ludziom również wolną wolę. A w to nie może ingerować. To my sami dokonujemy wyborów. Sami decydujemy czy chcemy być dobrzy i żyć w zgodzie ze światem i samym sobą czy wolimy poddać się pokusom raniąc innych ludzi.

- A co powiesz na temat fanatyków, tych których wiara jest tak silna że w jej imię ludzkie życie traci wartość? - pyta pielęgniarka.

- Masz na myśli np. sprzeciw wobec transfuzji u świadków Jehowy? 

- Też. - odpowiada zdeterminowana. Jest wyraźnie poruszona. Nie wiedziałem, że znajomość tych dwóch kobiet może spowodować takie spotkania. Zamiast śmiechów, żartów i wygłupów, filozofujemy nad sensem wszystkiego.

- Każdy wie, że przez wieki kościelni dostojnicy nadużywali swojej władzy i swojej pozycji do manipulowania wiernymi i zdobywania własnych celów. Teraz niestety też się to dzieje. Ale wszystko to co jest spisane w wielu księgach każdej z religii trzeba wziąć w cudzysłów i nie rozumieć w sensie dosłownym. Trzeba to wszystko interpretować zgodnie z postępem czasu. - wyjaśnia. Widać jak mocno jest niezadowolona z tego że tak wygląda rzeczywistość. - W każdej wierze są ludzie, którzy nie są postępowi w kwestii swojej wiary.

- To znaczy? - dopytuje Thomas.

- Wszyscy przywódcy religijni wiedzą jak posługiwać się smartfonem, jak wysyłać maile, jak rozmawiać poprzez łącze internetowe, lubią korzystać z samochodów i samolotów do przemieszania się. Nie zostali na etapie pisania na skórach, kontaktów poprzez dym, czy podróży jedynie konno. Poszli zgodnie z postępem czasu i nowoczesnością. Jednak z drugiej strony nie potrafią zaakceptować odmienności. Nie akceptują postępów np. medycyny. Nie szukają rozwiązań które podaje im na tacy nauka. Podam przykłady. Zamiast kombinować jak wykarmić głodującą ludność Afryki i kłócić się kto ma na to dać pieniądze, mogliby ustąpić w kwestiach dostępności do antykoncepcji. Zmniejszyłoby to niekontrolowaną ilość urodzeń, chorób wenerycznych, uspokoiło pędzące przeludnienie. Zamiast głosić jak złe i niedobre jest bycie homoseksualnym, powinni spojrzeć na przykazanie miłości i wychodzić do tych ludzi ze swoją wiarą w to, że niezależnie od orientacji, niebo jest gotowe na ludzi o dobrych sercach.

- Mówisz o swoich przełożonych. - nie dowierza Camilla.

- Owszem. - zakonnica wzrusza ramionami. - Każda wiara jest pełna hipokrytów. - odpowiada i znów upija łyk kawy.

- I nadal chcesz w to brnąć? - dziwi się moja siostra.

- Melania brnie w wiarę a nie w hipokrytów. - wyjaśniam. Znów czuję napięcie w swojej dziewczynie. - Co nie zmienia faktu że wolę mieć pewność swojej niewiary niż niepewność twojej. - dodaję uspokajając Camillę. Zakonnica uśmiecha się delikatnie.

- Jesteś ateistą tak? - upewnia się. Kiwam głową potakując. - Co dla ciebie to znaczy? - pyta.

- Nie wierzę w istnienie Boga. Jakiegokolwiek. I nie zaskoczysz mnie tutaj tematem powstania świata. Tym zajmuje się fizyka. - odpowiadam.

- Czyli jesteś przekonany, że Bóg nie istnieje. - mówi. Kiwam głową. - Wierzysz, że go nie ma. To też jest wiara. 

- Ale...

- Ateizm przeczy sam sobie. Jak wiele wyznań. - śmieje się delikatnie. Ok, ma mnie. Nie mam na nią argumentu.

- Nikt nie udowodnił istnienia Boga. - kontynuuje Cam.

- Nikt też nie udowodnił że nie istnieje. - zakonnica odbija piłeczkę. Następuje chwila ciszy. Czy to nie zbyt ciężkie tematy jak na sobotnie popołudnie? Zamiast iść do klubu, wyszaleć się, korzystać z życia i młodości póki ją mamy, to siedzimy w domu na kanapie i gadamy o Bogu. To nie jest normalne ale mam wrażenie, że odkąd w naszym życiu pojawiła się Melania nic już nie można nazwać normalnością. W końcu... czymże ona jest? Nudnym życiem? Dla jednych normalność jest czymś innym niż dla drugich. To tak jak z wiarą w Boga.

- Z kim dzisiaj tak długo rozmawiałeś rano? - pyta moja siostra zmieniając tory rozmowy. Och, wolałbym żeby nigdy nie poruszała tego tematu. 

- To nic ważnego. Musiałem się wyplątać z pewniej propozycji a niestety rozmówca był bardzo uparty. - odpowiadam.

- Proponowali ci panele fotowoltaiczne? - śmieje się Morgi masując mojej siostrze stopy.

- Na szczęście nie. - odpowiadam i wydaje mi się że temat jest zakończony ale oni wszyscy patrzą na mnie wyczekująco. Wywracam oczami i wzdycham. - Dostałem propozycje uczestnictwa w Tańcu z gwiazdami. - pocieram oczy i kręcę głową. Moja siostra siada wyprostowana z szokiem na twarzy, Morgi cieszy się jak idiota, Camilla ma w oczach nadzieję, że się zgłosiłem a Melania...

- I kiedy zaczynasz? - pyta szczerząc się.

- Słucham? - nie wierzę w to co słyszę. - Nie zgodziłem się. Jak zwykle z resztą. - wzruszam ramionami.

- Jak zwykle? To ile razy już dzwonili? - pyta z rozbawieniem pielęgniarka.

- Dzwonią co sezon. Od kiedy Thomas wystąpił. - mówię jakby nigdy nic. Zapada cisza. Wszyscy na mnie patrzą jak na idiotę.

- Dlaczego tak właściwie się nie zgadzasz? - dopytuje.

- Bo nie potrafię tańczyć. I nie lubię tańczyć. Ja nie tańczę. - odpowiadam jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. Melania marszczy brwi.

- Cóż... w sobotę... - zaczyna moja siostra ale przerywa jej Morgi, za co cholernie mu dziękuję.

- Ja też nie potrafię tańczyć. Pamiętasz które miejsce zająłem? - szczerzy się. Wywracam oczami. - Drugie. - odpowiada dumny. Tym razem oczami przewraca Gloria.

- I to akurat jest dowód na istnienie Boga. Bo tylko cud mógł sprawić że zaszedłeś tak daleko. - dogryza mu. 

- Do wesela się podszkolę. - mówi i całuje ją prosto w usta. Brunetka śmieje się i kręci głową. - W najbliższym czasie żadne się nam nie szykuje. Jedyne śluby to tej tutaj... - pokazuje z wyrzutem Melanię.

- Na które oczywiście dostaniecie zaproszenie. Co prawda nie przewiduję tańców ale kto wie jak impreza się potoczy. - mówi rozbawiona zakonnica. - Powinieneś się zgodzić Gregor. Trochę przewietrzyłbyś głowę, skupił się na czymś innym niż skoki...

- Nie, dziękuję. Ja nie tańczę. - powtarzam zdecydowanie. - Termin ślubów już ustalony? - zmieniam ponownie temat. Wszyscy teraz zwracają uwagę na Melanię. Mina jej trochę rzednie ale odpowiada.

- Śluby u nas w zakonie można złożyć tylko w wyznaczonych terminach. Ponieważ nie ma wielu nowicjuszek, zbierane są kandydatki z kilku etapów wtajemniczenia. O ile poszczególne śluby możemy przyjąć każda indywidualnie przez przełożoną, tak śluby wieczyste to ogromna uroczystość, która odbywa się cyklicznie co jakiś czas. - wyjaśnia.

- Co jaki? - pyta zaciekawiona Camilla.

- Co 5 lat. - odpowiada trochę przygaszona.

- Czyli, jeśli nie przyjmiesz ich teraz... - zaczynam.

- To mam 5 lat w plecy. - znów upija łyk kawy.

- Mogą nie pozwolić ci przyjąć ślubów? - dziwi się pielęgniarka. - Wydawało mi się, że przy tak znikomej ilości chętnych to przyjmują każdego z pocałowaniem ręki.

- Niestety nie. Muszę przejść wiele etapów, rozmów i egzaminów. - odpowiada nowicjuszka.

- Kiedy wypada termin? - pytam poważniejąc. Patrzy na mnie uważnie.

- W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. - odpowiada spokojnie. - W Nowy rok planowana jest już misja. - patrzy mi prosto w oczy. Wygląda jakby się przyznawała do czegoś. Nie rozumiem jej przepraszającego wzroku. Do czasu kiedy moja siostra zadaje kolejne pytanie.

- Misja? Ach! No tak! - przypomina sobie. - Misjonarki Chrystusa Króla! Tak się nazywacie! Ale to tak od razu wyjeżdżacie po ślubach? - nie dowierza, a we mnie trafia to co właśnie powiedziała. Czuję się jakby właśnie potrącił mnie pociąg. Być może tak też wyglądam, bo czuję uścisk dłoni swojej kobiety. Melania natomiast odwraca wzrok na Glorię.

- Tak. W dniu ślubów dostaje się swoją misję, a w Nowy Rok wyjeżdżamy. - mówi. Thomas chyba wyczuwa moją panikę.

- Czyli jesteś misjonarką tak? - dopytuje. Melania kiwa głową znów patrząc na mnie. - A na jak długo wyjeżdża się na taką misję? - kontynuuje co chwilę zerkając na mnie. Widzę w oczach Melanii rezygnację. Ciche przeprosiny. Widzę, że chciała to wyznać już od jakiegoś czasu ale zawsze coś w tym przeszkadzało. Wie, że właśnie rani mnie jak Sandra. Bo za nie cały rok odejdzie...

- Jeśli zdrowie pozwala... to na zawsze. - mówi cicho ale pewnie. 

- A urlop? Macie tam jakieś urlopy? - sytuację próbuje ratować Thomas. 

- Miesięczny raz na dwa lata. - dobija tą informacją. Zaciskam usta próbując nie pokazać swoich emocji przy kobiecie, która mnie tuli. Glorii się to nie udaje.

- Dziękuję, że mówisz. - warczy cicho. - Lepiej teraz niż kiedy znikniesz na dobre. - dodaje i wychodzi z salonu trzaskając drzwiami do sypialni.

- Pójdę do niej. - Thomas klepie zakonnicę po ramieniu i wychodzi za Glorią. Nastaje cisza. Ciężka, napięta i nie do zniesienia. 

- Gregor, Melania będzie was odwiedzać. - dziewczyna próbuje zrozumieć sytuację.

- Masz rodzeństwo? - pytam jej. Zaprzecza kręceniem głową. - Więc nie zrozumiesz. - odpowiadam i po prostu wychodzę do siebie. dlaczego tak reaguję? Odpowiedź jest prosta. Jestem jak Gloria. Przywiązuję się, szukam stabilnego punktu w swoim życiu, którego będę mógł się uczepić i trzymać jak kotwicy już zawsze. A teraz ta kotwica się rozpada. - Przepraszam.. - wzdycham, kiedy Camilla wchodzi do mojego pokoju. Siada obok mnie na łóżku i ściska moją dłoń. - Myśleliśmy z Glorią że gdy Melania złoży śluby to owszem, będzie daleko ale nie aż tak. Nie odejdzie całkowicie. 

- Dlaczego tak was to boli? - pyta zaciekawiona.

- Bo weszła w nasze życie kiedy mieliśmy swój najgorszy czas. Ja zbierałem się po rozstaniu, rozwalała mi się kariera sportowa, a Gloria przeżywała stratę czegoś czego jeszcze nie miała i już nie doświadczy w pełni. Melania sprawiła że postanowiliśmy zawalczyć o siebie, naszą przyszłość, poskładać się wewnętrznie. Zaufała nam a my zaufaliśmy jej. Stała się w krótkim czasie naszą siostrą i najlepszą przyjaciółką. Kimś kto gdy wyjdzie z domu to zostawia ciszę i pustkę. Jest kimś trzymającym nas w kupie. - wyznaję. Przez chwilę milczy i patrzy na mnie uważnie. Uśmiecha się delikatnie. - Przepraszam, że cię w to wciągam. - mówię i głaszczę ją po policzku. - I przepraszam, że ostatnio byłem taki...

- Obok?

- Tak. Taki obok. Nie wiem co zrobić żeby ci to wynagrodzić. - uśmiecham się przepraszająco. Dziewczyna staje naprzeciwko mnie i siada mi na kolanach. Patrzy mi w oczy przysuwając się tak blisko, że czuję jej szybsze bicie serca.

- Przestań być obok... - mówi cicho i delikatnie muska moje usta. - Bądź ze mną. - dodaje i łączy nasze usta w głębokim pocałunku. W pocałunku pełnym pożądania. Pewnym, zdecydowanym i namiętnym... Zatracam się. Przypominam sobie jak to jest być tak blisko kogoś kto wyzwala we mnie silne emocje i uczucia. Jak to dobrze zatrzymać się na chwilę, odrzucić wszystkie myśli, po prostu trwać w tej jednej chwili. Kiedy pewnym ruchem obracam ją w ramionach słyszę jej westchnięcie. Czy to ulga? Czy dźwięk wygranej? Co by to nie było sprawia, że mam gdzieś cały świat. Nie zwracam uwagi na dźwięk cicho uchylanych i zamykanych zaraz potem drzwi mojego pokoju. Nie zwracam uwagi na śnieżycę szalejącą za oknem. Skupiam się na rozgrzanym oliwkowym ciele, które z każdą kolejną chwilą przestaje być dla mnie tajemnicą a zaczyna być mapą do nowego mnie. Możliwością odnowienia siebie. Przyszłością, którą przed chwilą straciłem. Czas skupić się na prawdziwym życiu a nie na mrzonkach o kimś, kto nigdy mój nie będzie. Dostałem szansę od pięknej kobiety, której przyspieszony oddech teraz słyszę. I mam zamiar tą szansę wykorzystać. Najlepiej jak potrafię. Więc skupiam się na jej nagim ciele, które parzy przy każdym dotyku, na jej oczach mówiących "nie przestawaj", na jej rozchylonych ustach i cichym jęku gdy staje się to na co oboje czekaliśmy. Za czym tak tęskniłem. Za byciem z kimś...

    Śnieżyca ustała. Drobne płatki śniegu teraz leniwie spadają na łąkę za oknem. Niebo stało się przejrzyste więc wszystkie gwiazdy świecą jaśniej nad szczytami gór. Okrągły pełny księżyc daje wystarczająco dużo światła aby nie musieć przeszkadzać tym chwilom sztucznym oświetleniem. Czy jest mi dobrze? Już dawno nie było mi lepiej. Patrzę na nasze złączone dłonie. Dziewczyna bawi się moimi palcami a po jej twarzy błąka się delikatny uśmiech. Czy jest to kobieta, która daje mi wewnętrzny spokój? W tym momencie tak. Czy jest to kobieta, z którą chciałbym stworzyć coś więcej? Tak. Czy jest to kobieta, z którą widziałbym się za 5, 10 czy 20 lat?

- Bałam się, że przestraszyłam cię prezentem urodzinowym. - mówi cicho.

- Wręcz przeciwnie. - odpowiadam rozweselając ją. Obraca się i kładzie ręce na mnie, a głowę opiera na dłoniach. Jest taka... wesoła. To piekielnie fajne uczucie sprawić, że ktoś ma na twarzy taki uśmiech. Odsłaniam jej oczy zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho i głaszczę policzek. - Opowiedz mi coś osobie. - proponuję. Uśmiecha się wesoło.

- Więc... Nazywam się Camilla Rossi, mam 25 lat... - śmieje się głośniej kiedy daję jej pstryczka w nos. To już wiem. - Moi rodzice nadal mieszkają we Włoszech. Ostatni raz widziałam ich kiedy ojciec wyrzucał mnie z domu. - mówi i poważnieje. - Nie spełniłam jego oczekiwań. Dlatego teraz spełniam wyłącznie swoje. - dodaje. - Będzie ci to przeszkadzało?- pyta patrząc mi prosto w oczy.

- To zależy czy znajdzie się wśród nich dla mnie miejsce. - mówię wprost. - Nie mam oczekiwań ale chcę swobody i współpracy. 

- Na to mogę się zgodzić. - odpowiada i całuje mnie czule. Odsuwa się i niespodziewanie kicha prosto na mnie. 

- W szufladzie są chusteczki. - śmieję się widząc jej przerażoną minę. Dziewczyna owija się pościelą i wyjmuje paczkę z biurka. Gdy ma już wracać do łóżka coś przykuwa jej uwagę. Po chwili w dłoni widzę złoty łańcuszek z zawieszoną na nim obrączką.

- To...

- Obrączka ślubna. - potwierdzam jej niewypowiedziane przypuszczenia. Patrzy na mnie oczekując wyjaśnień. - To część umowy.

- Umowy? Zdecydowanie. Pomiędzy dwójką osób i urzędnikiem. - potwierdza ze zdezorientowaniem. Siada tuż przy mnie i ogląda złotą rzecz w dłoniach. - Piękna. I cholernie droga.

- Droga? - dziwię się. Wygląda prosto. Złoty krążek z dekoracyjnym pojedynczym wycięciem.

- To wysoka próba i podejrzewam że robiona na zamówienie. - odpowiada. - Ta jedna obrączka to 12 tysięcy plus minus. - wzrusza ramionami. - Moja matka pracowała u jubilera. Trochę się podszkoliłam. - wyjaśnia. Kwota robi wrażenie ale zaraz potem przypominam sobie kim był facet, który podarował ją swojej żonie. Milionerem. - Więc? Co to za umowa? - dopytuje. - I kim jest M&H? - patrzy wyczekująco.

- Nie powinienem tego mówić ale nie chcę mieć przed tobą tajemnic. - siadam i biorę ją za rękę. - Obiecaj że to zostanie między nami.

- Obiecuję. - wydaje się być zdezorientowana.

- Trzymam u siebie tą obrączkę, żeby portret Sandry mógł być u kogoś innego. To taka umowa dwojga ludzi, którzy chcą zapomnieć o przeszłości i ruszyć na przód ale nie potrafią schować pamiątek pod łóżko. - wyjaśniam pokrętnie. - Ode mnie, do kogoś innego odeszła kobieta, którą kochałem najmocniej na świecie. Ta obrączka należy do kogoś kto był równie ważny ale przez tragedię nie zdążył się nacieszyć małżeństwem. W ten sposób staramy się sobie pomóc. Odciąć od bólu. Mimo, że każde z nas radzi sobie z nim inaczej.

- Rozumiem. - odpowiada z bardzo słabym uśmiechem. - Więc u kogo jest portret miłości twojego życia? - pyta. - Czyja to obrączka? - dopytuje.

- M&H to skrót od Melania i Harshad. - mówię wprost. Widzę jej zdezorientowanie. Powoli do niej to dociera a kiedy już uświadamia sobie jak wielką wagę ma przedmiot trzymany w dłoni od razu chowa go z powrotem. Przez chwilę nie patrzy na mnie tylko na zamkniętą szufladę.

- Długo byli małżeństwem? - pyta.

- Zginął podczas miesiąca miodowego. Katastrofa lotnicza. - wyznaję. Znów milczy. Wzdycha i kręci głową. 

- Jesteście ze sobą cholernie blisko. - zauważa. Milczę, bo nie potrafię zaprzeczyć. W końcu patrzy mi w oczy. - Nie wiem czy ja kiedykolwiek będę potrafiła przebić się do tego poziomu twojego zaufania. - mówi z lekką rezygnacją.

- Cam...

- Wiem, że mieliśmy zostawić ten temat ale... - bierze głęboki wdech. - Zapytam cię po raz ostatni. - zaczyna poważnie. - Czy gdyby nie habit... to ona byłaby na moim miejscu? - jej słowa są ciche ale wyraźne. Odpowiedź wisi w powietrzu jak ostrze kata. Nie chcę kłamać. 

- Dlaczego takie pytanie?

- Bo ta jej wiara to ściema. - odpowiada pewnie. - To największa lipa pod słońcem Gregor. A widzę jak na nią patrzysz. Jakie emocje w tobie wzbudza wszystko co z nią związane. Jak boisz się ją stracić na dobre.

- Jest wsiąknięta w to w co weszła. Jest zdeterminowana. Zdecydowana w 100%. Nie zrzuci habitu. - zapewniam ją. Patrzymy sobie prosto w oczy i sprawdzamy swoje odczucia. 

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - uparcie dąży do celu. - Czy gdyby nie habit, to ona teraz byłaby w twoim łóżku? - kontynuuje. Nienawidzę siebie w momentach kiedy muszę komuś powiedzieć prawdę, której nie chce usłyszeć.

- Tak. - potwierdzam jej domysły, a uścisk jej dłoni słabnie. - Ale to jest zwykłe gdybanie. - dodaję i tym razem to ja mocno ściskam jej dłoń. Nie wydaje się być przekonana. - Jeśli chcemy coś razem budować nie możemy się okłamywać. Nie będę zaprzeczał kiedy spytasz czy darzę ją czymś więcej niż przyjaźnią. Bo tak właśnie jest. W pewien sposób ją kocham ale to jak kochanie gwiazdy Hollywood. Jest niedostępna i jestem tego świadomy. Dlatego z czystym sumieniem spotykam się z tobą. Nie zaczynałbym naszej relacji gdybym nie miał pewności że romantyczna relacja z Melanią jest niemożliwa. - mówię i głaszczę ją po policzku.

- Nie chcę być opcją nr 2 Gregor. - szepcze. - Z tym nigdy się nie pogodzę. Chcę być numerem 1. Zawsze. - kontynuuje z determinacją. Składam na jej ustach głęboki pocałunek i przyciągam mocno do siebie, przez kolejne długie minuty już jej nie wypuszczam z ramion składając cichą obietnicę...

    Jej nagie piersi spokojnie unoszą się i opadają w rytm sennego oddechu. Spokojna twarz i delikatny uśmiech mówią mi, że śni się jej coś miłego. Być może ja... Wzdycham i ostrożnie wstaję z łóżka żeby jej nie obudzić. Zakładam spodnie od dresu i cicho wychodzę z pokoju. W moim gardle panuje susza. Zerkam na zegar w salonie. 3:20... Wszyscy normalni ludzie śpią już w najlepsze. Wszyscy normalni...

    Gdy obracam się w stronę kuchni widzę niską postać stojącą w ogromnym oknie obok kominka. Długi szlafrok zawija się na podłodze sprawiając, że wygląda jak owinięta kocem. Nie wiem kiedy staję tuż obok niej i patrzę na ten sam rozjarzony mocnym białym światłem księżyc. Zerkam na jej milczącą twarz. Jest zamyślona. Wygląda jakby toczyła wewnętrzną walkę z samą sobą. Zielona gruba opaska oddziela jej kasztanowe loki od bladej twarzy i podkreśla jej i tak piękny już odcień oczu. Wygląda jak porcelanowa lalka. Czy moje serce musi tak galopować? Dlaczego czuję się winny jedynie stojąc obok i patrząc na nią? Może dlatego, że...

- Cami już śpi? - pyta cicho. No tak. Może dlatego, że druga piękna kobieta śpi naga w moim łóżku. Kiwam głową i widzę delikatny uśmiech na twarzy przyjaciółki. Obraca się, opiera bokiem o szybę i patrzy na mnie uważnie.

- Nie będę Cię przepraszał za szczerą reakcję. - mówię od razu.

- A ja nie będę przepraszać za swój wybór. - odpowiada. Nie jest już tak pewna jak zazwyczaj. Jest jakby... smutna. Wzdycham i przytulam ją do siebie. - Będę przyjeżdżać. - mówi starając się brzmieć wiarygodnie.

- Wiem. - odpowiadam równie niepewnie. 

- Twoja dziewczyna mnie nie lubi. - wzdycha. 

- Jest zazdrosna. - odpowiadam wprost. Kobieta podnosi głowę i patrzy na mnie uważnie. - Nie zamierzam budować związku na kłamstwie. Powiedziałem jej co do ciebie czuję. - kontynuuję. Wydaje się być zaskoczona ale po chwili widzę w jej oczach niepewność.

- Może będzie lepiej jeśli...

- Nie. - przerywam jej bo wiem co chce zaproponować. Nie mogę się na to zgodzić. - Mamy mieć cię tu jeszcze nie cały rok. Więc nie uciekaj. Skoro dałaś się nam oswoić i ze sobą zaprzyjaźnić, nie uciekaj. - mówię pewnie. Patrzymy sobie prosto w oczy. Jest taka piękna kiedy nie jest szara... Czuję jej małą dłoń na swoim policzku. Zamykam oczy i wiem, że ten rok będzie trudniejszy niż poprzedni. Że zaplątałem się w uczuciach i relacjach. Że pomyliły mi się marzenia z rzeczywistością.

- Nie możemy tego robić Gregor. - mówi szeptem. Jej dłoń znika z mojego policzka pozostawiając lodowaty chłód. - Wracaj do Camilli, zakochaj się w niej, przyjaźnij się ze mną, żyj pełnią życia... - mówi opierając swoje czoło o moją brodę. Serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Jej dłonie opierają się na moich ramionach. Dlaczego to musi być takie trudne? - Powiedziałeś, że nie zamierzasz mi ułatwiać... - przypomina. Podnosi wzrok i widzę w jej oczach rozpacz. -...więc proszę Gregor... nie ułatwiaj ale i nie utrudniaj. - mówi pewnie i tak po prostu odchodzi. Odchodzi zostawiajac mnie z rozdartym sercem i emocjami w strzępach...


_________________________

Jak widać wróciłam z nową energią i mam głowę pełną pomysłów na tą historię więc cieszę się, że niektóre z was nadal są ze mną :D

Kolejny w przyszłym tygodniu 

(chyba, że dostanę jakiejś turbo weny)

;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz