sobota, 16 listopada 2024

13. Druga strona

 *****

    Chodzenie po galeriach handlowych nigdy nie sprawiało mi przyjemności. Ani w samotności ani w towarzystwie. To zawsze wiązało się z tłumem ludzi patrzących i oceniających mnie i to, jakiej firmy torbę mam akurat w ręce. Tym razem nie jest inaczej. Jest dokładnie tak samo a nawet bardziej. No bo kto by się mnie spodziewał w galerii handlowej? W sklepie ze strojami kąpielowymi. W środku zimy...

- A ten? Co myślisz? - pyta mnie brunetka przymierzająca 10 strój. Tym razem jednoczęściowy w biało-czarne paski. Może gdyby były wzdłuż... Widzi mój wzrok i sama śmieje się ze swojego wyboru. - Masz rację, w tę stronę już urosłam. - rozweselona wraca za parawan.

- A jakby tak pomieszać kolory? - słyszę z drugiej strony. Wysoka dziewczyna o kształtach godnych modelki Victoria's Secret wychodzi z kabinki obok. Ma na sobie czerwone skąpe majtki i biały biustonosz z push up-em. - Wszystko mi się spaliło... - wzdycha i kręci głową. - Potrzebuję wygranej w loterii na nową garderobę. - stara się zażartować. Patrzy teraz na mnie oczekując jakiejkolwiek opinii.

- W każdym wyglądałaś świetnie Cami. - przyznaję zgodnie z prawdą. - Ale największe wrażenie zrobisz w całym białym. Podkreśli twoją karnację do maksimum. - staram się odpowiedzieć najbardziej dyplomatycznie jak potrafię. Od tych kilku dni, kiedy z nami mieszka jest jakoś inaczej. Spokojniej, ciszej... Jakby wszyscy czekali aż coś się zawali. Aż ktoś powie o jedno zdanie za dużo.

- Racja. - słychać pewny ton głosu Glorii. - Ale ten złoty też był fajny. - dodaje starając się o jak najbardziej naturalny uśmiech. Camilla przyjmuje go niepewnie i kiwając głową wraca do przymierzalni. Patrzę na Glorię pakującą 5 różnych kostiumów do torby. - No co? Wyjeżdżamy na 10dni. - wzrusza ramionami.

- To może jeszcze ten z falbankami? - ciemna czupryna wychyla się zza kotary. Kiwamy głowami potwierdzając, że to dobry pomysł. 

    Kierując się w umówione miejsce z pozostałą częścią naszej zakupowej wycieczki zatrzymujemy się przed gablotami jubilerskimi. Ilość pięknych rzeczy jaka znajduje się w tym miejscu jest zdecydowanie ponad moje możliwości poznawcze. Gloria przegląda kolczyki, a Camilla przygląda się diamentom przy okazji tłumacząc tej pierwszej skąd takie różnice w cenach. Mój wzrok przykuwa szereg pięknych zdobionych bogato broszek. Każda ma w sobie ogrom elegancji i klasy. Różne rodzaje złota, różne rodzaje kamieni, różne kształty i rozmiary...

- Myślę, że ta byłaby odpowiednia. - proponuje nieśmiało ekspedientka w średnim wieku. To jedyna osoba, która dziś mnie nie osądza. Jej ciepłe spojrzenie sprawia, że biorę do ręki świecidełko w kształcie niezapominajki. Jej piękne płatki to drobne szafiry, otulone w białe złoto. 

- Piękna. - potwierdzam obracając ją tak, żeby złapała odrobinę światła, które magicznie tańczy po szlachetnym kruszcu.

- Och cudowna! - słyszę obok głos Glorii.

- Klasa. - potakuje druga z dziewczyn. Owszem, tylko co z tego...

- Wygląda na drogą. - Thomas pojawia się za naszymi plecami nie wiadomo skąd. - Ile kosztuje? - pyta ekspedientki. Ta patrzy na mnie przepraszającym wzrokiem.

- 5300 euro. - oznajmia. Zamiast jęknąć z rozpaczy uśmiecham się wesoło do niej i oddaję błyskotkę.

- Może następnym razem. - mówię a kobieta kiwa głową i chowa przedmiot do gablotki. 

    Kawa w takich miejscach to zazwyczaj średniej jakości Starbucks a ciastko to cukier w cukrze z aromatem z torebki. Tym razem jednak kawa smakuje wyśmienicie, jej aromat unosi się po całej kawiarni, którą otwarto niedawno na poddaszu, gdzie z sufitu zwisają na cieniuteńkich żyłkach imitacje świec. Wyglądają jakby lewitowały. Syrop cynamonowy rozgrzewa od środka a deser z czekolady i pomarańczy rozpływa się w ustach. I choć święta już dawno minęły, czuć ich klimat do teraz.

- Gregor, będę cię spłacać do końca życia. - mówi z rezygnacją Camilla. - Dziś dzwonili z policji. Według straży było to celowe podpalenie. - oznajmia.

- Celowe? Kto by chciał podpalać kamienicę? - dziwi się Gloria. - Macie tam jakąś mafię? - usiłuje obrócić to w żart. Na twarzy poszkodowanej pojawia się słaby uśmiech, no bo jak ma zareagować? Straciła cały swój dobytek, całą elektronikę, sprzęty agd, książki, pamiątki... Wszystko poszło z dymem.

- Mają jakiegoś podejrzanego? - pyta Morgi i wkłada do ust kolejnego makaronika. Na sam widok można się zasłodzić.

- Na razie nic. Każdy trop to ślepa uliczka. Ale mi się wydaje że to ten sam człowiek, który podpalił ostatnio garaże przy WernerStrasse i piwnice tej tajskiej restauracji przy poczcie. - oznajmia dłubiąc w zamówionej bezie z kremem i górą malin. Na piętrze niżej, na rozłożonej scenie ktoś zaczyna grać nastrojowe melonie na fortepianie, a jakiś młody człowiek śpiewa wyjątkowo niskim głosem spokojne ballady. Lubię takie spokojnie popołudnia. W ogóle lubię leniwy czas, kiedy możemy wszyscy wspólnie się wyluzować. W ciągu tygodnia zazwyczaj się mijamy mimo, że dom ostatnio wygląda jak akademik. Gloria budzi wszystkich dość wcześnie, spiesząc się do przedszkola, Camilla do szpitala albo na uczelnię, Thomas na rehabilitację, a my... No właśnie. A my staramy się o odrobinę normalności, choć ciężko nam idzie. Bo czy normalną jest sytuacja, kiedy dwoje przyjaciół mówi sobie szczerze o swoich pragnieniach co do siebie nawzajem, a jednocześnie odrzuca je i powierza swoje serce komuś innemu? Czy można w takiej przyjaźni normalnie funkcjonować? Czy taka przyjaźń nadal może istnieć?

- To co? Lodowisko? - proponuje Thomas.

- Nie mam zamiaru znowu odwiedzać cię w szpitalu. - odpowiada poważnie Gloria. - Może chodźmy do kina, grają jakiś nowy film, podobno spoko.

- Mówisz o Konklawe? - Morgi unosi brwi i z rozbawieniem patrzy na mnie. Zaraz potem wszystkie pary oczu kierują wzrok na moją postać.

- Hej, nie mam nic przeciwko, możecie iść. - uśmiecham się. - Ja i tak muszę wracać do domu. - zerkam na zegarek na ręce. - Za godzinę mam spotkanie z przełożoną. - oznajmiam.

- Kolejna spowiedź? - tym razem odzywa się dotychczas milczący szatyn.

- Raczej aktualizacja danych. Pewnie znowu dowiem się, że jestem kłamczuchą. 

- To nie kłam. - Camilla wzrusza ramionami. Przy stoliku nastaje cisza. Właśnie o takim jednym zdaniu za dużo wspominałam. Czasem mam wrażenie, że dziewczyna stara się ze mną zakolegować, że dla Gregora odsuwa od siebie uprzedzenia i akceptuje moją obecność w jego życiu ale zaraz potem staje się coś takiego i... 

- Myślę, że z nas wszystkich, Mel jest najbardziej szczerą osobą więc jeśli jej nie znasz Cam, proszę nie insynuuj takich rzeczy. - Gloria chyba za bardzo się unosi. 

- Myślę, że Camilla nie miała nic złego na myśli. Taki wniosek nasuwał się sam. - usiłuję ratować sytuację. Patrzę na Gregora ale on wydaje się być myślami daleko poza tym miejscem. Ostatnio w ogóle dużo myśli. Trochę się o niego boję. 

    Nie wspominałam o tym ale pokój jaki otrzymałam od Shlierenzauerów jest wyjątkowo piękny. Jest cały w bieli. Szafki również są bielone ale w stylu starego babcinego kredensu. Prostota i elegancja. Puchaty dywan na środku, kilka ogromnych kocy, wiele przyjemnych poduszek i ogromna monstera przy oknie balkonowym. Otwieram laptopa i loguję się do platformy na której odbędzie się spotkanie. Czy się stresuję? Nie mam czym. Czy podejrzewam jak będzie to spotkanie wyglądało? Nie wiem, za każdym razem jest inaczej. Matka przełożona ma bardziej zmienny humor niż kobieta w ciąży. I za każdym razem wyskakuje z czymś innym.

- No witaj dziecinko!  - woła rozentuzjazmowana z drugiej strony kamery. Czy mówiłam już jaka ona jest? Nie? To kobieta po 60tce. Przez problemy z kręgosłupem, które spowodował atak na wioskę w Somalii, gdzie była misjonarką wylądowała na wózku inwalidzkim. Jest wyjątkową optymistką. Ma kilkanaście kilogramów nadwagi ale twierdzi, że życie jest za krótkie żeby rezygnować z przyjemności. A że z przyjemności cielesnych zrezygnowała wstępując do zakonu, to słodyczy nie będzie sobie odmawiać. - Modliłam się za ciebie przez ostatni tydzień, bo coś nie dawało mi spokoju.

- Co takiego? - pytam zdezorientowana.

- Przeczucie złociutka. Przeczucie. - mówi poważniejąc. - A teraz mów, co ci tam leży na sercu bo moje przeczucia nigdy nie są bezpodstawne. - dodaje i patrzy wyczekująco. Co mogę zrobić? Opieram się na krześle jak niezadowolona nastolatka, którą rodzice przyłapali na podpalaniu za garażem i teraz słucha kazania.

- Właściwie to nie wiem co mam matce powiedzieć. - wzdycham. 

- Prawdę dziecko. - uśmiecha się a rysy jej twarzy łagodnieją.

- W tym tygodniu miałam chwilę zawahania. - wyznaję. - I jestem za to na siebie wściekła.

- A nie powinnaś, to normalne. - wzrusza ramionami. - Nawet ja się czasem waham czy dobrze zrobiłam. Będąc w zakonie 40 lat, nadal przychodzą myśli co by było gdybym się nie zdecydowała. Czy miałabym męża i dzieci? Czy byłabym już babcią? Czym zajmowałabym się w życiu? Czy nadal wierzyłabym tak mocno jak wierzę? - mówi szczerze.

- Czy to możliwe, że ta cząstka normalnego życia jakie tutaj mam tak bardzo zakręciła mi w głowie, że się zawahałam? - pytam.

- Zawahałaś się czy poczułaś żal? - dopytuje.

- Poczułam zazdrość. - wyznaję. - Zazdrościłam, że wszyscy wokół potrafią być tak po prostu szczęśliwi nie mając w sobie takiej wiary jaką ja mam. A mimo to, że ją mam, nie czuję szczęścia. - mówię. - Matko... czy moje szczęście zniknęło razem z Harshadem i już nigdy w niczym go nie odnajdę? - pytam. Mam ochotę zapłakać. Czuję się taka...

- Czujesz się opuszczona. - kończy moją myśl. Patrzy na mnie smutno. - Mimo grupy przyjaciół, którą masz przy sobie. Czujesz, że coś ci odebrano raz na zawsze.

- Nie chcę się tak czuć. Nie chcę żeby to był mój powód wstąpienia do zakonu.

- A jest? - pyta poważnie. Wzdycham, bo sama już nie wiem. - Widzisz... właśnie dlatego nie chciałam cię zamykać w czterech ścianach klasztoru. Według mnie, nie jesteś w pełni gotowa na to, na co się decydujesz. Masz wątpliwości nie co do tego jak silna jest twoja wiara ale do tego jak silna jesteś ty. I co do tego czy za rok nie będziesz żałować tego co pominęłaś, co zostawiłaś albo z czego nie skorzystałaś. - mówi poważnie. Milczymy. Daje mi czas na przetrawienie natłoku myśli, które się we mnie kotłują. Nie powinnam była tu w ogóle się pojawiać. 

- Mam też poczucie winy. - przyznaję.

- Wobec czego? - pyta z zaangażowaniem wsłuchując się w moje słowa.

- Wobec Gregora. - wyznaję z rezygnacją. - Nie miałam zamiaru wzbudzać w nim... jakichkolwiek uczuć wobec mnie. - przyznaję. - Chciałam tylko wrócić do przyjaźni. - wzruszam ramionami. - Pomóc mu w trudnym czasie w jego życiu. - dodaję. - Być może przez to, że pozwoliłam mu się za bardzo poznać uznał, że pozwalam na coś więcej.

- To nigdy nie jest powodem moja droga. - neguje moje rozumowanie przełożona. - Zna twój wybór, twoją postawę i twoją determinację. Wie, że niczego nie może od ciebie oczekiwać. Tylko wiesz kochanie... uczuć nie da się ot tak po prostu odrzucić. - mówi jakby to była najbardziej oczywista na świecie rzecz. Patrzę na szafkę nocną, na której pojawiło się ostatnio zdjęcie całej naszej czwórki. 

- Ma dziewczynę. - oznajmiam. - Jest... wydaje się być z nią szczęśliwy. - wzdycham. Przełożona patrzy na mnie znacząco. Wywracam oczami. - Tak, nie przepadam za nią ale nie z zazdrości tylko dlatego, że coś mi w niej nie pasuje. Jest jakaś... Nie wiem jak to określić... Czuję od niej jakąś negatywną energię.

- Boisz się, że go skrzywdzi?

- Nie wiem. - mówię szczerze. - Ale to nie tylko moje odczucia. Gloria myśli dokładnie tak samo.

- Bo ta mądra kobietka widzi ciebie u boku swojego brata. - podśmiechuje się przełożona. - Melanio... twój pokój w klasztorze jest gotowy. - zaczyna. Ożywiam się natychmiast po tych słowach ale widząc moją reakcję zakonnica od razu kiwa palcem. - Hola hola, nie tak szybko. - gasi mój zapał. - Twój wniosek o fundusz wakacyjny został pozytywnie rozpatrzony. - dodaje poważniejąc. - Jedź, zobacz świat, czerp z niego jak najwięcej, uczestnicz w tym wyjeździe w pełni, baw się, żyj... Jak wrócisz to porozmawiamy. 

- Ale...

- I kup sobie jakieś ładne bikini. - dodaje. - Nie przynieś nam wstydu. Zakonnice też mogą być niezłymi laskami. - śmieje się. - I pamiętaj, że jeśli twoje serce zabije mocniej do wartościowej osoby... to grzechem jest to odtrącić. A Bóg się nie obraża. - kończy swój wywód i tak po prostu rozłącza się zostawiając mnie jak zwykle rozbitą na milion kawałków. 

    Mroźny wiatr otula moją twarz. Owijam się szczelniej puchową kurtką a na nogi zarzucam koc. Obracam w dłoni kolejny paciorek różańca i wpatruję się w pobliskie jezioro, od którego odbija się blask świecącego intensywnie księżyca. Czy powinnam ciągle tyle się zamartwiać i myśleć? Może lepiej byłoby po prostu pójść z wiatrem i dać się ponieść temu co przyniesie los? Ale czy to źle, że chcę dokonywać świadomych i przemyślanych wyborów? W ogrodzie pod moim balkonem pojawiło się jakieś poruszenie. To Morgensterny postanowiły pobawić się jak dzieci w lepienie bałwana, obrzucając się przy okazji śniegiem i całując co chwilę. Uśmiecham się pod nosem sama do siebie, bo na ich szczęściu zależało mi tak cholernie mocno, że kiedy w końcu je osiągnęli ryczałam pół nocy. Jestem mazgajem? Jestem. Czy mi z tym źle? Muszę częściej prać poduszkę. 

- Gregor rozkłada monopoli. Dołączysz do nas? - słyszę za sobą spokojny głos. Uśmiecham się słabo do mojego gościa.

- Jasne, za chwilkę przyjdę. - mówię pogodnie. Przez chwilę dziewczyna nic nie robi i nie mówi ale widzę, że się waha. - Mów. - zachęcam odkrywając koc i robiąc jej miejsce obok siebie na wąskiej ławeczce. Siada i okrywa się cała.

- Jak poszła rozmowa z przełożoną? - pyta nieśmiało.

- Na prawdę o tym chcesz porozmawiać? - powątpiewam. Uśmiecha się i kręci głową.

- Nie rozumiem waszej relacji. - przyznaje. Patrzę na nią uważnie. - Twojej i Gregora. - wyjaśnia. - Nie rozumiem tej zażyłości, tej wierności, tego pełnego zaufania i wsparcia. - kontynuuje. - To najdziwniejsza więź jaką kiedykolwiek u kogokolwiek spotkałam. - dodaje. 

- Nie zaprzeczę. - odpowiadam. - Czasem i ja nie dowierzam, że spotkało mnie coś takiego. - wyjaśniam.

- Nie znam żadnej relacji damsko-męskiej, która oparta na przyjaźni nie skończyłaby się czymś więcej. - mówi mi prost w oczy.

- Mówisz o pożądaniu? - dopytuję. Odwraca twarz i patrzy mi prosto w oczy. - Camilla... jestem nowicjuszką, przyszłą zakonnicą. - mówię coś co jest oczywiste. Dziewczyna uśmiecha się drwiąco.

- Ale wciąż jesteś kobietą. - strzela w dziesiątkę. - W dodatku mogącą podobać się mężczyznom. - dodaje. - A na pewno podobającą się Gregorowi, który jest moim partnerem. - mówi jakby mnie atakując.

- Cam... czego ode mnie oczekujesz? - pytam wprost. - Mam się zupełnie od niego odciąć? Udawać, że nie istnieje? Unikać jak ognia? - dopytuję. - A może mam sprawić, żeby mnie znienawidził? - kończę z niedowierzaniem.

- Może tak byłoby lepiej. - oznajmia pewnie. Patrzymy sobie prosto w oczy. Usiłuję odczytać z niej czy na prawdę jest pewna tego co właśnie powiedziała. W tym momencie kapituluje i kręci głową. - Przepraszam... Nie wiem co się ze mną dzieje. Ja nigdy... nigdy nie byłam tak o nikogo zazdrosna. - wyznaje. - Nigdy tak bardzo się nie bałam, że zostanę porzucona. - mówi mając w oczach łzy. Kładę swoją dłoń na jej dłoni i ściskam delikatnie. Uśmiecha się przepraszająco. - Nigdy się w nic tak mocno nie zaangażowałam. Gregor jest...

- Jest cudownym facetem. - kończę zamiast niej. Jej niepewny wzrok sprawia, że mam ochotę się poddać i już dziś wyjechać stąd jak najdalej. Ile razy mam przekonywać wszystkich wokół, że nie zmienię zdania? - I na prawdę zasługuje na szczęście z tak niezwykłą kobietą jak ty. - dodaję. - Ale straciłam w życiu zbyt wielu ludzi, żeby móc odrzucić jego przyjaźń. - mówię najpewniej jak potrafię. - Mogę postawić większe granice, mogę bardziej się odsunąć dając waszemu związkowi przestrzeń... ale nie zrezygnuję z mojej przyjaźni z nim. - kończę. Przez chwilę milczymy. - Nie chcę żebyś widziała we mnie konkurencję albo wroga Cami. - staram się żeby wyraz mojej twarzy był jak najbardziej przyjazny ale przecież ja sama nie wiem czy tak będzie się dało.

- Czy możesz mi obiecać, że... że nie będziesz chciała mi go odebrać? - pyta intensywnie się we mnie wpatrując. I co? Odpowiedź jest prosta i nie mam co do tego tematu żadnych wątpliwości.

- Nigdy nie chciałam nikomu nikogo odebrać, bo doskonale wiem, jakie to uczucie. Więc tak, obiecuję. - mówię pewnie. Wydaje się być uspokojona. Bierze głęboki wdech i uśmiecha się słabo. Ja również. - Camilla musimy zacząć normalnie funkcjonować w tym domu wariatów. - mówię usiłując ją trochę rozbawić.

- To prawda, nie chciałam wprowadzać tu takiej atmosfery. Wszystko dzieje się tak szybko... - uśmiecha się. - Spróbujmy się dogadać, co prawda nie zaprzyjaźnimy się ale możemy spróbować żyć w zgodzie. - kontynuuje. - Dla Gregora. - kończy.

- Dla Gregora. - potwierdzam i wystawiam dłoń na zgodę. Robi to samo, a ja mam wrażenie, że od tego momentu coś się zmienia. Kończę swoje przemyślenia, znikają moje wątpliwości, dociera do mnie, że nie wolno mi niszczyć ich szczęścia. Nie chcę być osobą, przez którą ktoś cierpi. I co oczywiste... nigdy nie wolno mi przyjść do Gregora w moją ostatnią noc...

- Powinnaś jednak kupić jakiś strój, wyjazd jutro a tam ceny mogą zaskoczyć. - mówi brunetka. Wchodzimy do salonu i czujemy na sobie wzrok pozostałych lokatorów. Wiem, że są zdziwieni. Niektórzy nawet w szoku, bo nikt nie podejrzewał, że potrafimy rozmawiać. Dziewczyna siada na kolanach swojego chłopaka, który podejrzliwie na nas patrzy, a ja dosiadam się do wtulających się w siebie Morgensternów. - Na pewno pozwolą ci wyjść na plażę w czymś w czym da się przeżyć w tak wysokich temperaturach. - kontynuuje i zaczyna rozdawać kolorowe pieniądze z planszowej gry. Biorę od niej plik zabawkowej gotówki i wybieram pionek.

- Wzięłam pierwszy lepszy gdy przymierzałyście swoje. - odpowiadam. - Mam tam za dużo świątyń do odwiedzenia. Nie będę miała zbyt wiele czasu na plażowanie. - odpowiadam zgodnie ze swoimi założeniami.

- Wszyscy już spakowani? - pyta Thomas usiłując udawać, że nie dziwi go nagła zmiana naszej relacji. - Wyjeżdżamy na lotnisko o 4:00, lepiej żebyśmy nie musieli się wracać po krem z filtrem. - patrzy znacząco na swoją kobietą. Ta jedynie wywraca oczami.

- Spakowałam wszystkie kremy, kosmetyki do włosów i leki na choroby jelitowe. - potwierdza. - Balsamy na oparzenia też Greg... - patrzy na brata z wyrzutem.

- Do końca życia będziesz mi wypominać ten wyjazd. - burczy ale uśmiecha się wesoło kiedy dostaje buziaka od dziewczyny obejmującej go czule. Na moich ustach również pojawia się uśmiech widząc jego szczęście. Jakiekolwiek by ono nie było. Jest tak dobrym człowiekiem... Patrzy na mnie i nie przestaje się cieszyć. Tak. Nie mogłam inaczej. To postanowione. Zero wątpliwości. Nigdy więcej zakopywania się w dołku wstydliwych pragnień. Nie mogę.

    Nie wiem czy to stres przed lotem, czy schodzą ze mnie emocje związanie z całym dniem ale szklanka wody jakkolwiek to zabrzmi, robi mi dobrze. Podwijam nogi i naciągam sweter na nadgarstki. Za wielkimi oknami wyjątkowy spokój. Nie powinno być żadnych kłopotów z wylotem samolotu. Mała szara torba z paszportem na wierzchu leży obok kanapy i czeka na wakacje życia. Uśmiecham się sama do siebie. 

- To na prawdę miły widok. - słyszę obok. Szatyn stoi przy fotelu i stawia dwie walizki obok mojej. Czarny, obcisły golf podkreśla to jak szczupły jest. Siada i upija łyk wody z mojej szklanki. - Ostatnio sprawiałaś wrażenie, że zapomniałaś jak się to robi. - mówi z troską wypisaną na twarzy. 

- Za dużo myślałam. - wyjaśniam. - Ale już jest dobrze. Skończyłam z komplikowaniem sobie życia. teraz tylko prosto do celu.

- Do zakonu. - mówi.

- Tak. Do zakonu. - potwierdzam wesoło. Wzdycha.

- Czy ta zmiana ma coś wspólnego z waszą nagłą przyjaźnią? - pyta. 

- Nie przyjaźnimy się Gregor. Ale obie z Camillą chcemy żyć w zgodzie więc wyjaśniłyśmy sobie wszystko co leżało jej na sercu i mamy jasną sytuację. - odpowiadam zgodnie z prawdą. Milczy i uparcie wpatruje się we mnie. Wywracam oczami. - Nie grzeb w tym. Ciesz się, że masz problem z głowy. - wzruszam ramionami widząc kaprys na jego twarzy. - Spać nie możesz? - pytam znów pijąc mną wodę. Siada tuż obok mnie i patrzy na góry za oknami.

- Nie lubię latać. - mówi.

- Ty! - jestem w szoku. - To...ja... nawet nie wiem co powiedzieć. - śmieję się. Rzuca mi urażone spojrzenie ale również się śmieje. 

- W samolocie nie mam kontroli nad sytuacją. 

- A nie lubisz nie mieć kontroli. - wnioskuję.

- Nie lubię. - potwierdza. - Gotowa na wakacje życia? - pyta.

- Tak. Zdecydowanie zamierzam się świetnie bawić i nie przejmować opiniami innych. - recytuję wyuczoną w głowie kwestię. 

- Cieszy mnie to. - mówi szczerze. - Czyli jest szansa że zobaczę cię w kostiumie kąpielowym.

- Och Gregor! - wbijam mu łokieć w żebro. 

- No co? haha

- Musisz przestać. - mówię poważniejąc. Robi to samo. - Musisz przestać to robić.

- To obiecałaś Camilli? - pyta. - Że nasz kontakt ograniczymy do minimum? - kontynuuje z zawodem w oczach.

- Gregor... Powiedziałeś jej, że nie jestem ci obojętna. - wyjaśniam. - A takim zachowaniem... dotykiem... bliskością... każda kobieta, która się zaangażowała byłaby zazdrosna. Rozumiem ją. - kończę swój wywód. Nie reaguje. Tylko patrzy i patrzy. Jakby zastanawiał się czy przyznać mi oczywistą rację, czy buntować się jak nastolatek.

- To co? Już czas? - Morgensterny dołączają do nas na kanapie.

- Tak. Pójdę budzić Camillę. - mówi szatyn i wychodzi.

Dlaczego czuję, że chcąc być w porządku wobec wszystkich, psuję coś fajnego we własnym życiu?


_____________________

Dziś kropelka Melanii a już niedługo wyjazd, który...

No właśnie.

Zmieni wszystko czy nie zmieni nic?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz